Cyna

Alone (Swimming pool) by Belhoula Amir


Co u Was? U mnie ja.

Łowię połyskujące światło, wodę, powietrze, kataloguję płochliwe odbicia w lustrze, srebrna sroka, szklana figurka i popiół, płynę jak krople cyny pod samą krawędź lutownicy, łączę i spajam minione z nienadeszłym, kruche z nieistniejącym, pudrowy cukierek na języku, muszę być gdzieś naprawdę blisko.

Szukam małych przyjemności. Brakuje mi w dniu tych nieistotnych drobin, zamyśleń, błahych samotnych milczeń, siebie.

Drobne euforie, kostki lodu w upalnym mieście, czy mi się zdarzają, czy je przynajmniej dostrzegam? Czy o tym pamiętam, czy potrafię nimi opowiadać sobie siebie?

Tęsknię. Do siebie, czy za sobą? Chcę tej nowej, przyszłej, zazdroszczę jej trochę - żyje lepiej niż ja, odrobiła ćwiczenia z rozszerzania czasu, upływa skupiona. Ja też chcę, wkładam patyk w szprychy, przerywam bieg na orientację po krawędzi karuzelki, w którym początek i koniec sklejone niewielką ilością snu, chciałabym nareszcie zrealizować plan na samą siebie. Od tego malutkiego po wielki.

Od tygodnia robię nowy porządek w dniu i w wychowaniu dzieci. Mam dzieci rozrzucone po całej dobie i roku, i muszę je inaczej ułożyć, zmiany z dnia na dzień odważniejsze i głębsze.

Jednocześnie robię porządek w moim podręcznym mieście, skupiona na tym, żeby sprawić samej sobie, tylko sobie radość. Kiedyś byłam dla siebie najważniejsza, potem skądś się we mnie wzięło przekonanie, że już nie powinnam, a teraz wyciągam samą siebie z pawlacza i dalejże - w świat.

Robię małe rzeczy.
Zapomniane.
Chodzę sama na kawę i lody. Nad kawą czytam książki w ulubionych metajęzykach i tasuję brawurowe fikcje. Nie wracam zdławiona wyrzutem sumienia, żeby się niepowtarzalnie zająć pralką. Karuzelkę raz na co najmniej dwa dni wyłączam na kilka godzin. Świat, o dziwo, nadal istnieje.

I (nie śmiać mi się tylko) - przedwczoraj późnym wieczorem, zamiast schludnego, szybkiego prysznica kobiety pracującej, wzięłam długą kąpiel, pierwszą po chyba czterech latach. Godzina w pianie. Bajka. Takie proste! I owszem, wstrząsa mną fakt, że przez jakichś tysiąc czterysta wieczorów wybierałam trucht przez urojone częściowo obowiązki i ten wieczorny nerwowy pośpiech, bez którego nie da się być matką polką.

A pławienie w wannie, dziękuję, wspaniałe, czytałam tak długo, aż niemal zasnęłam, fala myśli i wspomnień, robił mi się bezwiedny gombrowicz, patyk, wróbel, łączenia neuronów, wyświetlał mi się niezamierzony album z przezroczami, aż trudno uwierzyć, że to wszystko przeżyłam, małe, błahe i gęste, niepodręczne, z dna szafy.

Strasznie dziwne uczucie - uprzytomnić sobie, że przez tak długi czas biegłam bez przystanku na siebie.

Aż tu nagle jestem. I strasznie się lubię.





Komentarze

  1. Odpowiedzi
    1. Ty napisałeś książkę, mój drogi. Więc jeszcze czas jakiś będziesz dla siebie niewidzialny. Ale w międzyczasie zbierzesz się w sobie, ja deszczówka, odrośniesz. Już się na to cieszę.

      Usuń
  2. ponieważ też na nowo odkrywam i lubię być sama ze sobą, chciałabym jeszcze nauczyć się bez skrępowania chodzić sama do kina i kawiarni. już niedługo :)
    a wiesz, że mi z wiekiem wcale się nie chce leżeć długo w wannie? jako nastolatka leżałam codziennie, z magnetofonem na pralce, książką w ręce, czymś do picia na brzegu wanny. teraz wolę prysznice.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja mam stanowczo niedosyt, nigdy mi się nie udawało wylegiwać, a już z pewnością nie jako nastolatce, więc kiedy pławię się w wannie, to szaleję ze szczęścia, to dla mnie kwintesencja czasu odłożonego dla siebie (a że wpadam na to po 4 latach - nie wnikaj :-)).

      Bosko, że i Ty - wiesz co.

      Usuń
  3. Jestem wręcz onieśmielona tak zaglądając do Ciebie przez tę dziurke od klucza tym widokiem jak wychodzisz niczym Wenus z morskiej piany ;))))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Maryś, błękitku od kruchych rzeczy, z pianą to ja najczęściej chodzę na ustach :-), ale onieśmieliło mnie Twoje onieśmielenie i pobiegłam się ubrać. Na cały tydzień :-).

      Usuń
  4. Jakbym czytała baśń z tysiąca i jednej nocy :*

    Marzę wprost o samotnej lekko wieczornej kawie w cieniu kawiarnianego, spokojnego ogródka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłam święcie przekonana, że tylko ja jedna zostałam i tęsknię za samotnymi kawami, bo reszta z Was już poszła, zrobiła sobie przerwę i celebruje siebie. Gdzie ten ogródek dla każdej? ;-) Biegnij na kawę koniecznie!

      Usuń
    2. Rzadko kto chyba poszedł na kawę i pije ją z uśmiechniętym ja po drugiej stronie stolika i bez zegarka. Większość chyba uwiązana. Tak myślę. Widzę.

      Usuń
  5. 4 lata bez wanny? Czy to jest mniszy rekord???? Wanna ostoją samoświadomości, początkiem i końcem wszystkiego, co bliskie i ważne, spokojem ducha, plastrem na każdą burze. Powtarzać często i bez wyrzutów sumienia. Ukochy!
    Pachnąca grejpfrutowa pianą Bebe

    OdpowiedzUsuń
  6. 4 lata bez wanny?????? Jak to możliwe przeżyć i nie zwariować?
    Wanna na lwich nóżkach uratowała mi dusze na samotnej Wyspie Brr. Wanna początkiem wszystkiego, co bliskie i ważne, tabernakulum spokoju ducha, plastrem piany na wszelkie burze. Powtarzać często i bez poczucia winy. Ukochy przesyła Bebe pachnąca grejpfrutową pianą :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bebeluszku kochany, plaster przylepiłam dopiero, jak zobaczyłam, że trzeba mnie trochę załatać. U mnie plaster bez aromatów, dla alergika, woda, szklane trzaskające bańki mydlane, ciepło, spokój ducha, tak. Uczę się powtarzać! Uściskuję!

      Usuń
  7. Och, dziewczyno, jak przeżyłaś 4 lata bez portu wannowego?!:) Dalekie światła na wodzie, spieniona muzyka i książki, mmmmmm .... bez tego ciężko.

    Jest mi dużo łatwiej niż Tobie. Nie jestem ambitna, ruch do przodu jest u mnie ruchem po okręgu. Krzywej wznoszącej nie zauważam, choć wiem, że pewnie jakaś jest. Wznosi mnie bez mojego udziału.
    Jestem jedynaczką, to też pewnie ułatwienie. W dzieciństwie byłam swoją własną opiekunką i nigdy się ze sobą nie nudziłam.
    Najcudowniejsze Twoje zdanie - i strasznie się lubię!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trafiłaś z takim jednym słowem, wiesz? Zatrzymuję się na nim, ilekroć czytam Twój komentarz (bo ja tu wracam, do tego, co piszecie, żeby przemyśleć i przekuć i zmienić). Jestem ambitna. Ambitna. Muszę ponosić to słowo, bo trafiło między oczy, a jednocześnie budzi lęk - przed konfrontacją. Chciałabym robić wspaniałe rzeczy, ale nie walczyć. Gorzej czuję się w ruchu po okręgu, bo lubię biec w górę, ale dlaczego, po co? A może właściwie to jest jeszcze inaczej? Chyba lubię ruch po okręgu, bo wtedy jestem sobą i to jest zawsze najlepsze, co mogę dać i zrobić, może właśnie wybijają mnie z rytmu i pewności siebie wszelkie rankingi i oceny, wolałabym być poza nimi, żeby owszem, dawać z siebie wszystko, ale naturalnie, z potrzeby wewnętrznej, nie świadomości, że jestem obserwowana i pod przymusem. Ufff. Wrócę kiedyś do tego, bo ważne. Dziękuję.

      A moje dzieciństwo było w dużym stopniu podobne, rodzeństwo starsze o kilkanaście lat już nie mieszkało z nami, więc byłam sama, dla siebie, z sobą.

      I tak, strasznie się lubię :-), choć miałam w tym lubieniu wyrwę i przerwę. Tetmajera :-)

      Uściskuję, przywrócona do wannowego portu :-)

      Usuń
  8. Hm, bez wanny - potrafię i pięć lat, ale bez siebie ciężko nawet minutę. Czytam właśnie "Potęgę teraźniejszości", nie, nie w wannie, ani nawet w kąpieli słonecznej. Czytam w piernatach, z rozrzuconą niedbale sukienką!
    Bardzo lubię Twoje pisanie, ale to już chyba pisałam. Ciepło pozdrawiam znad rozrzuconych dzieci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpisuję po szaleńczym, choć bardzo radosnym tygodniu, i po tym tygodniu Twoje słowa nadal bardzo mnie cieszą, dziękuję! I obrazek śliczny, z rozrzuconą sukienką, piernatami i dziećmi. I z sobą. Zazdroszczę, że lepiej siebie pilnujesz - jakim cudem siebie nie gubiłaś? Mnie się udało zgubić i wannę i siebie. Co robiłaś, co robisz, że nie straciłaś się z oczu?

      serdecznie uściskuję!

      Usuń
    2. Skąd pomysł, że nie traciłam?
      Niby skąd wiedziałabym, że bez siebie to tak ciężko jest, hm?
      Czasem wanna rzuca się w oczy bardziej:).
      Ale oto jestem! I Ty bądź:)

      Usuń
  9. Taka jestem śpiąca i na końcu świata czyli u rodziców i taką mam kapinkę szkapinkę internetu, że teraz to Was tylko pozdrowię. Wzruszona i przestraszona. Raniutko wiozę mamę na koronorografię i stenty, trzymajcie kciuki, wdech wydech. Łaciata historia, cerowanie.

    Okropnie ładne jest życie. Nawet cerowane. Życie też lubię. Mogłabym je zbierać, nawet jeśli takie już mam.

    OdpowiedzUsuń
  10. Kochana, jak dobrze czytac takie slowa. Az czlowiek sie usmiecha i ma ochote natychmiast udac sie do wanny :)
    ja na koncu swiata maluje paznokcie na czerwono i czytam absurdalne jak na mnie, lektury. Przestrzen na siebie zajmuje coraz wiekszy krag. Dzieci biegaja w pizamach, a ja odpuszczam, domniemane, a uznane za oczywiste, obowiazki. Renegocjuje sama ze soba.
    Trzymam kciuki za Mame!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :-) Podobają mi się ogromnie te renegocjacje :-), a co istotne, utwierdzam się w płochliwym przekonaniu, że to nie tylko ja potrzebuję/ potrzebowałam czasu, żeby zdjąć domniemane kajdany z nadgarstka i zająć się byciem bardziej zadowoloną sobą.
      Dziękuję za trzymanie kciuków, Mama szybciutko wróciła do domu, wszystko pod kontrolą :-)

      Uśmiecham się do Twojej przestrzeni na samą siebie, jak fajnie!
      pozdrowienia!

      Usuń
  11. W mojej historii, czyli, co zaznaczam, dawnej, sprzed,niezależnej, był moment, kiedy od poniedziałku do piątku, przez 24 godz./dobę - zajmowałam się dwójką maluchów. Małym synem, który wtedy miał 2 tyg. i córką - która miała 2,5 roku.
    Nie mogłam liczyć na pomoc z zewnątrz. Męża nie było w tygodniu z nami a w weekend, gdy przyjeżdzał, twierdził, że musi odespać, bo zmęczony/czyli zajmował się dziećmi, delikatnie mówiąc w stopniu ekspresowym, minimini ;)Przecież ja nie byłam zmęczona, no bo czym?
    A ja wtedy jeszcze pracowałam, umówiona z klientkami w nocy/net/. Nawet do toalety szłam w asyście małych. Bo za małe i za sprytne żeby zostawić na chwilę nawet.
    A po co ja o tym? A po to, że w pewnym momencie, 1,5 roku później/aż/ sytuacja się zmieniła. A ja - nie widząc już nawet drogi do siebie, bo zarosła jako puszcza, w końcu powiedziałam dość.
    Samej sobie. Oflagowałam, wyruszyłam na jednoosobowy marsz protestacyjny. I powolutku znalazłam drogę. Początkowo, zrzucając burkę, a jakże, normalnie miałam poczucie winy.
    Ale mi przeszło. Skutecznie.
    Teraz, jestem już nawet na etapie wyjścia na 1,5 dnia ;) I świat cały po powrocie. Czytam, sama kawuję w miejscach publicznych. Czytam, czytam - w ciszy (sic!)i... oglądam ludzi. No i do toalety, za przeproszeniem,sama już chadzam. Nieodwołalnie. Dzieci podrosły. Wróciłam do siebie. Przypomniałam i postawiłam zasieki. Jeszcze sporo przede mną - jednak cóż. Jestem ważna. Koniec.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O jak ja dobrze rozumiem moment oflagowania się!!!!!! O jak dobrze. Czytam i nie mogę się naczytać i ogromnie podoba mi się ten ciąg dalszy, moment, do którego doszłaś. (Ja też chcę wyjść na 1,5 dnia, zapomniałam tylko jak się tego chce :>).

      Ale przypomnę sobie. Po latach uznałam z niejaką zaskoczoną pokorą, że nie wolno mi, grzecznej dziewczynce, zmuszać się do czegokolwiek, bo ostatecznie i tak - jak piszesz - oflaguję się i ruszę na jednoosobowy marsz protestacyjny.

      Przypomnę sobie wszystko. Też.
      Uściski!

      Usuń
  12. Ale pięknie napisałaś o cerowaniu i życiu!
    Mogłabym należeć do plemienia zbieraczy życia :)

    OdpowiedzUsuń
  13. ja Ciebie też już zdążyłam strasznie polubić - już?!?!
    a co, jak szaleć, to szaleć :))
    może za tego bezwiednego gombrowicza? :))

    OdpowiedzUsuń
  14. "Okropnie ładne jest życie. Nawet cerowane. Życie też lubię. Mogłabym je zbierać, nawet jeśli takie już mam."

    Grzebałaś mi w głowie? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto komu! :-) To dużo Twoich lekcji parę miesięcy później.

      Usuń

Prześlij komentarz