Ptaki

Vermilion flycatcher by Geninne

W topornej aplikacji na iphonie moja pięcioipółletnia córeczka pracowicie i z wywieszonym z ekscytacji językiem napisała i nagrała książeczkę "O Małej Dziewczynce"

Ci, którzy obejrzą i odsłuchają pi razy ucho to, co pod żółtą ikonką głośniczka na każdej wątłej stroniczce, pojmą jasno, jakie naprawdę wychowanie funduję swoim dzieciom. 

Nieźle mnie zszokowało, to, co usłyszałam. Echo moich słów. Chciałabym bardzo wyhamować na pięcie, usiąść i zmienić się w matkę zen bądź zenon, ale jak? No jak? Lęk, zakaz i trwoga wbudowane w głowę. Czy nie da się inaczej? Zrobiłabym wtedy jakiś ładny sweterek z tego kłębka nerwów, jakim jestem. 

Marzyłam o wychowaniu wolnych ptaków, a każdego trzymam w klatce, wystraszona, że coś mu się stanie, tak jak mi się stało. 

Jak to zrobić, żeby pozwolić dzieciom być sobą? Jak się pozwala fruwać?




Komentarze

  1. z perspektywy wyrosnietego w klatce zakazow, nakazow, wiecznej control polaczonej z freakiem calej mojej rodziny pisklecia wydaje mi sie, ze pozostawienie uchylonych drzwiczek oraz subtelne rzucanie okiem w strone pisklat wystarczy. Dzieci sa madre, a im bardziej traktuje sie je serio i ufa ich wyborom, tym bardziej sa bezpieczne, bo ufaja same sobie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brzozeńko, jak ja mam te drzwiczki zostawić otwarte, kiedy sama je wyłamywałam potajemnie? Nie mam tego nawyku, instynktu. Mam lęk ogromny. Że nie zadbam i nie dopilnuję. Nie jest dobrze. Naprawdę. Jestem freak na freaki.

      Usuń
    2. hehehehe, z Ciebie taki freak jak trabka z kazdego dowolnie wybranego przedmiotu :). Ok, masz swiadomosc swojego strachu, ze dzieciom cos sie stanie, a takze, ze drzwiczki sie wylamuje caaaaallleee zycie, jesli sie nie nauczy przez nie z ciekawoscia dziecka przechodzic, by spotkac sie ze swiatem, ktory - wiesz o tym dobrze - jest zajebisty w calej okazalosci i tylko czasem ma wielkie oczy, ktore bardziej strasza, niz sa straszne. Poza tym masz typowe kwocze odruchy, dbasz o pisklaki, kochane sa, zaopiekowane, czytaja kryminaly, czyli gust literacki wyrobiony juz jest u nich ponad norme. Mysle, ze one dadza Ci popalic retorycznie, jak je uwiazesz i wiesz o tym dobrze, bo jestes duchem calkiem mocno wyzwolonym. Poza tym masz kilka lat na nauke, jak uwalniac piskleta. Mysle, ze nawet jakas stosowna literatura sie znajdzie :). xxx

      Usuń
  2. Twoja córka wcale nie brzmi jak wystraszony ptaszek.
    Jak pozwalać fruwać? Nie wiem, bo też mam wrażenie, że trzymam w klatce. Najlepsze lekcje wychodziły mi 'na żywioł', jak mnie zmuszały do tego pewne sytuacje i życiowe okoloczności. A potem jest już łatwiej (choć wyobraźnię trzeba trzymać na postronku).
    Piękna bajeczka i jakie zdania wielokrotnie złożone, że o modulacji nie wspomnę (ALE wyszło słoneczko! :))))
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :-) moje kolorowe ptaki fajnie świergoczą, ale u najmłodszej, pięknie mówiącej, słyszę tę mechanikę matczynego dąsu i mi głupio.

      A to wierzchołek góry lodowej.

      Lekcje wychodzące na żywioł jakoś tam odrabiam, choć byłam w tym niegdyś lepsza. Najgorsze jest to, że chciałabym zniwelować wszystkie ryzyka, co oznacza - przeciągnąć dzieci na moją stronę. Pilnuję, uprzedzając wszystkie możliwe sytuacje, zapobiegam, zmęczona straszliwie, bo żyję jedenastoma scenariuszami jednocześnie, a jeden gorszy od drugiego. I tu dajesz zdanie klucz: "wyobraźnię trzema trzymać na postronku". Z tym mam niemały kłopot. I "niemały" to taki ładny eufemizm.

      Więc z tym muszę się zmierzyć. Z wyobraźnią. I pewnie z pamięcią.
      Tylko jakby nie wiem, jak to praktycznie zrobić.
      No kuna łaciata - nie wiem.



      Usuń
  3. Dokładnie wiem o czym mówisz. Może się stać tyle rzeczy po drodze, mam w głowie sto półek z zapisanymi po brzegi zeszytami każdego wariantu. Zaprowadziło mnie do tego moje myślenie o sobie jako o jedynej osobie, która decyduje i ma wpływ. Myśl, że wyłącznie od moich decyzji rośnie ich świat. I ta odpowiedzialność za ich kosmosy! Obarczanie się za wszystko. A to nieprawda. Jestem tylko jednym trybikiem. Czas, kiedy wszystko ode mnie zależało, minął. Godzę się stanąć w cieniu i być trochę mniej ważną, by mój cienń nie kładł się belką na ich drodze. Staram się już nie wrzeszczeć, że spadnie z drabinki, że się ciachnie nożem (a w głowie juz byłam dwa lata dalej, najpewniej w klinice Budzik albo na cmentarzu).
    Jestem przekonana, że nie steruję światem i czasem, jak mi się zawsze wydawało.I z zaskoczeniem stwierdziłam, że nie mam wpływu na przyszłość. Jestem, stoję, patrzę, wspieram, opiekuję się. Innymi i sobą. Wierzę, że co ma być, to i tak będzie. Ja mogę to tylko modyfikować, nie tworzyć od fundamentów. Przyniosło mi to ulgę. Dopiero niedawno to odkryłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę położyć sobie rękę na ustach, żeby przestać mówić "uważaj, bo", "uważaj, jeśli tego nie zrobisz, to".
      Muszę najpierw tyle.

      Zanim nauczę się tego, co Ty.
      Muszę przynajmniej przestać to wszystko mówić i zacząć patrzeć, jak radzą sobie same.
      Myślisz, że to na początek będzie ok?
      Bo innego praktycznego pomysłu nie mam.

      Usuń
    2. Ja tak właśnie zaczynałam :)) Zmuszałam się do patrzenia i zatykałam z całej siły uchodzące słowa. A serce łomotało 120. I jakie potem zaskoczenie! Pozytywne! I, że to moje? Nie mogłam uwierzyć :)) Da się więc, grunt, że masz świadomość :)

      Usuń
    3. Oj, jakie to trudne :-) Dziś mi nie wyszło, bardzo :-), ale już wiedziałam, że się zapędziłam i wyszłam, mówiąc, żeby już chociaż nie było mnie słychać :-)

      Usuń
  4. Kiedy zaczyna mnie ogarniać dławiący lęk o dzieci, zaczynam się modlić. Po prostu. Zaczynam prosić wszystkich bogów i wszystkie boginie o ich zdrowie, szczęście przy omijaniu złych ludzi, błędy, które zdołają unieść. Proszę o to gorąco. Przynosi ulgę.
    A kiedy napisałam to o książce "Kiedyś" i staram sie to pamiętać każdego dnia.
    Zdania: "i ja też śnię, że (...) kiedyś pobiegniesz tak szybko, że poczujesz ogień w sercu.
    Kiedyś zaczniesz się huśtać wyżej, tak wysoko, jak nigdy przedtem.
    Kiedyś ogarnie cię tak wielka radość, że twoje oczy rozbłysną."
    cały czas mi przypominają, że właśnie taką matką chcę być swoich dzieci.

    Taką, która pozwala wspinać się wysoko, śmiać się głośno i biec jak najszybciej z górki, tak, że czuć wiatr w całym ciele.
    Taką, która pokazuje, jak wspaniale jest żyć, śmiać się, odkrywać świat, rosnąć i dojrzewać.
    Taką, która, gdy widzi radość w oczach dziecka śmieje się razem z nim.
    Taką, która mówi: "spróbuj, dotknij, poczuj." A gdy próba skończy się upadkiem, ucałuje i pocieszy, ale powie raz jeszcze: "spróbuj, to jest wspaniałe."
    A nie tą lękową i zestresowaną, która sama siebie nie może słuchać, kiedy mówi: "nie rusz, nie tak szybko, uważaj, zejdź, nie dotykaj, pospiesz się, nie tak, ile razy mam powtarzać, a nie mówiłam, bądź grzeczny."
    Cały czas chcę pamiętać, o tym, jak nauczyć dzieci czuć ogień w sercu.
    Bo tylko to zapamiętają - czy pomogłam mu wybuchnąć czy go w nich zdusiłam.
    I to przekażą dalej, swoim dzieciom i dalej i dalej..."

    OdpowiedzUsuń
  5. Pięknie.
    Tak jak napisałam pandeMonii, chciałabym to umieć, ale jedyne, co wymyśliłam, to zacząć od zakrycia ust ręką, żeby choć nie mówić tych wszystkich zestresowanych zakazów.

    Trudne bardzo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudne, ja też mam język wiecznie przygryziony. Ale nie znoszę się słyszeć, jak lęk wylazi ze mnie i zalewa moje dzieci. Jestem dumna, jak kolejny raz sie po prostu przymknę ;)
      I jak napisała pandeMonia, też pomaga mi wizja trybika :)

      Usuń
  6. Trybikiem, mówicie. No dobra, spróbuję.
    Ale miałam być uber trybikiem, trybikiem di tutti trybiki, aaaa. Oddycham w torebkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Śmieję się w głos :) bardzo mnie rozbawilyscie :))

      Usuń
    2. Śmiej się, śmiej :-) Torebkę mi lepiej na jakąś ogarnialną szufladę wymień :-)

      Usuń
    3. Ja ci dam! :-))) No nie mogę, co za spryciula! Teraz ja się śmieję w głos :-))))

      Usuń
  7. Jako leń patentowany, pozwolę sobie skopiować swój komentarz u Alcydła Kr.

    "Tak bardzo chciałbym uporządkować myśli i coś napisać, a tu zamęt i natłok wspomnień męczy. Napisałam tasiemcowy komentarz i skasowałam go.
    Było tam dużo o moich dziecięcych Tatrach, o spadaniu z piargami, o kolanie pod wozem z sianem, o połamanych, zgniecionych przez konie kościach. Moi rodzice troszczyli się o mnie, bali się o mnie, przestrzegali przed niebezpieczeństwami. Nie ustrzegli mnie przed setkami wydarzeń, bo to jest NIEMOŻLIWE. Mogli oczywiście nie chodzić ze mną po górach (jestem dozgonnie wdzięczna, że chodzili), nie pozwolić jeździć konno (jestem dozgonnie wdzięczna, że pozwolili), nie puszczać na samodzielne wakacje, itd.

    Czytałam kiedyś artykuł o rodzinie, która zamieszkała z trójką małolatów w starym, zabytkowym domostwie. Wokół szalało tornado remontowe - rusztowania, głębokie wykopy, wapna gaszone i nie gaszone, stygnące cementy, itp. Matka była bliska szaleństwa, nie mogąc zapewnić dzieciom bezpieczeństwa. Któregoś dnia zawiesiła dzieciakom na szyjach jakieś amulety, chyba wizerunki anioła stróża i w ten prosty, bajkowy sposób zdjęła z siebie tę część poczucia odpowiedzialności, której nie mogła podołać i która prostą drogą prowadziła ją do szpitala psychiatrycznego. Oczywiście nadal biegała, sprawdzała i ostrzegała. Robiła to co wcześniej, ale ze świadomością, że żaden człowiek nie jest w stanie być odpowiedzialnym za 100%, całodobowe bezpieczeństwo drugiej osoby. Teraz mogą paść pytania - dlaczego nie wyjechała z dziećmi? Dlaczego nie wysłała ich do dziadków, itp.
    Bo remont trwał latami. Bo to było ich życie i chcieli być w nim razem.

    Moja pierwsza córka (dziś 28 lat) przez dwa lata wychowywała się w krakowskim ośrodku jeździeckim, gdzie pracowałam. Pod przyjacielskimi spojrzeniami współpracowników, gdy ja prowadziłam zajęcia. Właściwie, to nawet dziwię się, że nikogo to nie bulwersowało. Była na szczęście bardzo rozsądnym i dosyć posłusznym dzieckiem i nie właziła koniom pod kopyta, nie chodziła po krawędzi fortowej fosy (ponad 2 metry głębokości) Jako nastolatka, prawie bezboleśnie przeszła spotkania z alkoholem, papierosami i mam pewność, że dziesiątki przegadanych na te tematy godzin, stworzyły grunt na którym mogła się oprzeć.

    Można tylko starać się zminimalizować niebezpieczeństwa, nic więcej.
    Pozdrawiam serdecznie!
    PS Z wielkim upodobaniem staczałam się po zboczach witowskich i było super! Któregoś razu "leciałam" z ostrej stromizny i moja wirująca głowa z wielką siłą pierdyknęła w pieniek ukryty w trawie. Straciłam przytomność i małe góraleczki cuciły mnie lodowatą wodą z potoku. Przytomność odzyskałam, rodzicom nie powiedziałam.
    Nie jest to opowiastka pod tytułem "a nie mówiłam!", bo nikt nie przypuszczał. Trzeba żyć, bawić się, próbować, toczyć się. Czasami ktoś walnie i trudno."

    PS ach Ty perfekcjonistko! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ważne rzeczy opowiedziałaś.
      Chyba tego bardzo potrzebuję.
      Przykładów matek, które mi podpowiedzą, jak hodować dzieci spokojniej.
      I ten pieniek ważny. Ja też się uderzałam.
      Myślałam, że bycie matką, to totalna kontrola, żeby moje dzieci już nigdy nie musiały uderzyć się tak jak ja.

      Jestem odwrotnością perfekcjonistki, naprawdę.
      Nie wiem, jak i kiedy, ale bliższa stałam się szaleństwu i trzymaniem w zębach wielu nitek, żeby prowadzić dzieci dalej chroniąc je od złego.

      Puścić nitki, spuścić z tonu. Takie mam marzenie.

      Usuń
  8. Katachrezo,
    u mnie jest podział ról: mama stroszy pióra jak kwoka, zagarnia skrzydłem do gniazda i opatruje potłuczone kolana, a tata otwiera klatkę i leci razem z pisklęciem :)
    Na ten widok kwoka łapie się skrzydłami za głowę i zaciska powieki, ale po kryjomu, żeby pisklę nie widziało paniki ;))

    Tak, myślę, że ojcowie lepiej uczą latania, bo to jest zgodne z ich naturą. Jasne, że staram się nie przesadzać z tym kwoczeniem, ale i tak widzę, że tata ma lepsze efekty :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Emmo, to tak jest :-), rzeczywiście :-)

      Ja w ogóle ze zdumieniem się tego uczę, bo pierwsze dziecko przez wiele lat wychowywałam samotnie i kiedy później zobaczyłam, jak różne są role rodziców w wychowaniu dziecka, i jak radykalnie inaczej ojcowie potrafią niedbałym ruchem przekroczyć lękową matczyną granicę - byłam w szoku. Ja się naprawdę systematycznie uczyłam swobody. Ale może też, tak teraz myślę o tym, co piszesz - może ja byłam za bardzo przerażona wtedy, dawno temu, sama, że nie dam rady, że nie poradzę sobie, że coś zaniedbam, że nie zdążę podbiec. I może z tego czasu pochodzi moja najbardziej lękowa mantra. Może tak się nauczyłam wychowywać dzieci. Sama i przestraszona wszystkim. Może coś odkryłam teraz. Muszę to przemyśleć. Dziękuję, Emmo.

      Usuń
    2. :)

      Teraz i ja lepiej rozumiem Ciebie i Twoje lęki. Nigdy nie byłam z dzieckiem sama, o to doświadczenie mniej wiem...
      Jednak zauważyłam u siebie, że staram się być mamą i tatą jednocześnie. W jakiś sposób odsuwam ojca od dziecka, próbując samej sprawować pieczę nad nim w lęku, że czemuś nie zapobiegnie, czegoś nie przewidzi, zaniedba... Dokładnie tak, jak to opisałaś. W końcu po długich a ciężkich bojach z sobą - a i po trosze z tatą, który dopominał się o swoje prawa - zasłoniłam skrzydłami oczy i pozwoliłam im latać. Sama zostałam, żeby gotować rosół ;-)) Wolałam nie wlec za nimi swoich obaw, nie psuć im zabawy w zdobywców.
      To też jest kwestia wieku dziecka. Myślę, że Twoja córeczka ma jeszcze czas na to, żeby zacząć zdobywać świat i wychodzić z gniazda. I myślę też, że ten matczyny inkubator jest ogromnie potrzebny, że wcale nie trzeba się aż tak spieszyć z tym otwieraniem klatki, bo to jest coś, na czym bazuje całe późniejsze życie konkwistadora ;-)
      Wydaje mi się, że trzeba być czujnym na sygnały ze strony dziecka - Ty jesteś, ten wpis jest tego dowodem.

      Usuń
    3. Tak, Katachrezo. Wychowując dziecko samemu, bierze się na siebie odpowiedzialność obojga rodziców. Bo dziecko przecież, nie jest "tylko moje". Ja też niedawno do tego doszłam, kiedy uzmysłowiłam sobie, że czegoś innego pragnęłam dla mojego dziecka.Pozdrawiam gorąco!

      Usuń
    4. Wiecie - ja muszę dzielić skrzydła między ładnych parę sztuk dzieci. Przy czym najstarszej nastolatce - przydałaby się wielka wolność i moja święta cierpliwość, a muszę się tego mocno uczyć. A najmłodszej - należałoby się nareszcie powściągnięcie mojego młynka z odwiecznym "uważaj". Dziś to trenowałam, dwie godziny z ręką na ustach prawie ciągle. Tylko jak napisałam wyżej, ze starszą mi jeszcze nie wychodzi :-).

      A kiedy Was czytam - to ciężko jest złapać równowagę pomiędzy kojcem i otwartą wolierą, i ciężko jest jednocześnie być matką i pełnić rolę drugiego rodzica - w stosunku do pierwszego dziecka ciągle tej równowagi mi brakuje, bo czuję, że niosę podwójną odpowiedzialność, od początku to wiedziałam i nie jest to lekkie.

      Tylko na jedno nie mam odpowiedzi:
      czy powinnam czuć tę podwójną odpowiedzialność i ogarniać za dwoje, czy jednak, w jakimś stopniu mogę nie dać rady, czy mi wolno. Bo może gdyby było mi wolno trochę nie dać rady, to byłoby mi lżej.

      Ech. Pozdrawiam Was moim potarganym skrzydłem.

      Usuń
  9. Moja Mala Dziewczynka wysluchala Twojej Malej Dziewczynki z zapartym tchem :) Teraz opowiada sobie swoja wersje.
    a ja chyba wiem, gdzie uslyszalas siebie. Tam gdzie ja ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O ja Cię! Zamarłam, jak to przeczytałam. Więc to tam jest!
      Poczułam się całkowicie zrozumiana :-)

      Pozdrawiamy Twoją Małą Dziewczynkę!

      Usuń
  10. Dzień za dniem montujemy w dziecięcych taśmach naszych synków i córek rodzica. A co mamy montować? Dziecko już ma (słyszysz je w nagraniu? jest cudne!). Dorośnie, będzie odsłuchiwać i wybierać.
    Do tego same zmagamy się z tym co mamy nagrane, a czasem są to za przeproszeniem pierdolety;).
    Fajnie, że jesteś wrażliwa i świadoma.

    OdpowiedzUsuń
  11. Hm...
    Czy powinnaś czuć tę podwójną odpowiedzialność i ogarniać za dwoje?
    Próbuję postawić siebie w tej sytuacji i wydaje mi się, że nie byłabym w stanie ogarniać za dwoje, bo jestem ograniczona do jednej osoby i mam jakieś swoje emploi jako człowiek, kobieta... Nie ryzykowałabym brania na siebie roli całkowicie sprzecznej z moim charakterem, a nastolatki są wyczulone na wszelki dysonans... Fajnie mi tak mędrkować, na pewno w teorii to lepiej wypada, jak wszystko zresztą, ale na moje oko, patrzące z zewnątrz, właśnie tak to wygląda.

    Nawiasem: o ileż łatwiej jest wychowywać cudze dzieci! ;-))

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz