Techniki hodowli nieletnich

Building a better baby by Casey Weldon


Daliście mi do myślenia komentarzami pod poprzednim tekstem.

Słomiany zapał, przestrzegacie przy mikroprojektach.
Tu nie do końca się zgodzę.

W słomianym zapale jest mnóstwo słomek, nitek i wątków, wyciągnę dwie nitki z brzegu, a Wy możecie następne, wedle uznania.

Najbliżej, najdłużej powierzchniowo czynna jest nitka strachu o dziecko. W tej słomie.

Dorośli hodują dzieci w nieustannym lęku.
Lęk jest o to, że dziecko sobie nie poradzi. Nie nauczy się, nie zda, nie znajdzie pracy, nie utrzyma się.

Że projekt egzystencjalny obleje z hukiem.
I lipa.
Pozamiatane.

Nazywa się to u dorosłych homo sapiens klęska rodzica, pohybel, pantałyk, i nie daje spać po nocach, zwłaszcza przed sprawdzianami.

Pielęgnacja dziecka zasadza się na żmudnym zapobieganiu domniemanej klęsce i kluczowym przekonaniu, żeby zrobić wszystko, aby dziecko sobie poradziło.

Powiedziałam: poradziło sobie?
Przepraszam.
Chciałam powiedzieć: żeby poradziło sobie najlepiej, bo przecież dopiero wtedy można powiedzieć, że sobie poradziło.

Zapobieganie klęsce nazywa się bowiem dla uproszczenia pracą nad zwycięstwem.
To mój znienawidzony model edukacji, w którym, co wielokrotnie już mówiłam, największą nagrodą staje się brak kary, największym zwycięstwem - brak klęski.

To nie jest uczciwa asercja. To zwykłe dyscyplinowanie wstydem.
Po prostu rób tak, żeby nie przegrać.
Nie spadnij.
Nie przynoś złych ocen.
Nie pomyl się.
Buzia czysta.
Nie bądź dzieckiem najgorszym. Bądź chociaż drugie od końca, ale staraj się nigdy poniżej czwórki.
Po prostu musisz, trzeba, bo wszyscy tak robią.

W tak wykreślonych ramach normy społecznej pewne zachowania dziecka z zasady stają się niepokojące.
W wychowaniu - nie są przez rodzica promowane.
Źle rokują.
Pozwala się na nie w okrojonym zakresie.
Inwestycja w pochopne zmiany, niestałość uczuć trącącą lenistwem, w niezrozumiałą labilność charakteru, mogłyby zaszkodzić na giełdzie dobrze rokujących dzieci.
Poddaje się je delikatnej korekcie.
Po prostu postaraj się jeszcze, spróbujmy dwieście razy i wtedy polubisz.

I żeby sprawa była jasna - dziecko warto wspierać w każdym działaniu, nie w tym rzecz, aby je opuścić, o tym dokładniej na sam koniec wpisu. Nie warto natomiast stosować tych wszystkich podłych wymuszeń na dziecku, wskutek których wykona z miłości do rodzica żmudny Julinek powtórzeń i osiągnie pożądany poziom mistrzowski w dziedzinie dowolnej, kompletnie nielubianej przez siebie.

Wracając jednak do działań prewencyjnych w obszarze wysokiego zagrożenia słomianym zapałem.
Eksperymenty i mikroprojekty dziecka przyjmowane są przez dorosłych jako wątek poboczny, margines - nomen omen - błędu.
Domniemana niestaranność (przykład: rysunki dzieci w wieku 3-7 lat, rysowanie konturów i niechęć do kolorowania reszty) brane są w miarę upływu czasu za lenistwo, zły omen, sprawę wymagającą interwencji.

Rodzicowi chodzi żyła. Ileż lat może czekać (powinien 7), żeby doprosić się starannego rysunku. Rodzic spodziewa się najgorszego.
Przewiduje niezaliczone szlaczki po wejściu w edukację zintegrowaną. Grafomotoryczne niechlujstwo. Niedoinwestowanie pilności dziecka, które zaskutkuje utratą punktów, szkół i domniemanych posad.

W to wstępnie już nerwowe dzieciństwo błyskawicznie interweniuje szkoła, ze swoim bagażem przymusowej wiedzy. Wraz z pojawieniem się przymusowej wiedzy rodzic ostatecznie pęka jak popcorn, beztroska i duma z nabywanych kompetencji kończy się wraz z pierwszym zapomnianym przez dziecko zadaniem domowym, w szkolno-domowym natarciu uruchomiony zostaje nakaz, ocena i kara. Z elementami kozy, jak w poznańskim gimnazjum Da Vinci.

Co najczęściej słyszy dziecko w czasie edukacji szkolnej?
- Musisz!

Czego nie wolno dziecku powiedzieć pod groźbą wejścia na tor kolizyjny z systemem oświaty?
- Nie chcę.

To może potrenujmy na sucho tu u mnie:

- Nie chcę recytować, nie chcę szlaczków, nie chcę zadań domowych, nie chcę sprawdzianów, nie chcę historii, nie chcę matematyki, nie chcę angielskiego, nie chcę odpowiadać na ocenę, nie chcę pisać literek, nie chcę fizyki.

To słownik stłumiony, blacklista wychowania, formuły wycofane z obiegu.
Narzędzia dostępne rodzicowi kalibrowane są pod wabienie, aby dziecko jednak zechciało musieć.
Relacja rodzic - dziecko wytraca naturalne zaufanie i wsparcie dla autonomii dziecka.

Inwestuje się całą rodzinną energię w złamanie dziecka. Poddanie go rygorowi zarabiania na dobrą ocenę i bezpieczną przyszłość.

A jeśli nie, to popamięta.

I wiecie co?
Mnie się tego wszystkiego już od pewnego czasu nie chce.
W ogóle.
Żyjemy inaczej.
Mikroprojekty są w naszym domu przewidziane podstawą programową.

Dzieci posłałam do szkoły demokratycznej, bez sprawdzianów i ocen.
Cała edukacja demokratyczna zasadza się na oddaniu dziecku prawa do decydowania o sobie.
I nauce napędzanej motywacją wewnętrzną.

Nie chodzi o nieskończoną serię mikroprojektów w modelu z kwiatka na kwiatek.
Stawką jest raczej swobodne odrzucanie wątków nieinteresujących dla siebie i konsekwentne, rozwojowe pozostawanie przy czymś, co okazuje się prawdziwą pasją.
Bez obawy przyjmuję wąskie specjalizacje w zainteresowaniach. Stają się wspaniałym pryzmatem, przez który naturalnie prześwituje całość i który pomaga uczestniczyć w tej ogromnej całości z odwagą i wsparciem w samemu sobie. Pasja pozwala przekraczać niewiedzę, szukać nowych rozwiązań, dowiadywać się, jest nitką Ariadny rzucaną sobie w stronę rozwoju.

Po 20 latach eksperymentów na ludziach, uczeniu studentów, nauczycieli i dzieci w klubie literackim, oświadczam uprzejmie, że system oświaty nie wie, co okaże się pasją mojego dziecka.
Oraz nie pozwoli na to, aby była to jedna rzecz, a nie wszystkie z planu lekcji.
Sprawdziany, kartkówki i wysoki poziom ministerstwo winszuje sobie z każdego przedmiotu, albowiem jest lekcyjny i należy go wchłonąć.

A ja nie chcę więcej hodować wystraszonych, posłusznych pakowaczy wiadomości do głowy.
Ja już byłam prymuską w takim systemie.
Leczenie z prymuski trwa.
Prymuski rozkładają się równie długo jak torebki foliowe.
Jestem najedzona zakazów do końca życia.
Do dzisiaj nie wierzę, że podoba się komuś to, co napiszę.
Może przez chwilę, kiedy wystawia mi się piątkę.
Trwa to krótko.
Z pewnością nie wystarcza na wysokie poczucie własnej wartości przez kilka lat dowolnej pracy.
A przecież trzeba iść, niepewnie żyć dalej poza swoim czerwonym paskiem na świadectwie, w świecie, który wymaga bycia sobą, premiuje samorealizację i kreatywność.

Wmontowane w głowę posłuszeństwo ugina nogi w kolanach. Kim być, kiedy wyplują z systemu z dyplomem i całą surowością rozkażą następnie być sobą, ale nie pomogą stwierdzić, którym sobą, bo tej opcji nie ma w systemie?

Jak dorosły człowiek ma zasypać rów mariański pomiędzy rubrykami "zawód wyuczony" a "zainteresowania"???

Szkoła demokratyczna z zasady nie wykopuje tego rowu mariańskiego, hiatus, rozziew między sobą a akceptowaną społecznie wersją siebie nie powstaje.

Warto przeczytać, jakie są różnice między szkołą tradycyjną a demokratyczną.

Czy dzieci tracą na takim demokratycznym podejściu?
Nigdy.

Tracą w modelu pruskim.
Tracą mnóstwo siebie.

Model pruski wymusza posłuszeństwo w miejsce samodzielności.
I rzecz tak znaturalizowana, a przecież nieobojętna dla późniejszego oglądu świata: tradycyjny program nauczania wymusza dyspersję, rozszczepienie doświadczanych zjawisk na osobne przedmioty. Doświadczenie egzystencjalne musi podwinąć ogon i rozpleść się na matematykę, biologię, fizykę i historię.

W szkole demokratycznej, podejmującej ryzyko swobodnych skoków rozwojowych dokonywanych przez dziecko przez pryzmat własnych zainteresowań, dzieci odzyskują spójny obraz rzeczywistości, do którego edukacja zaczyna nareszcie powracać, jak w Finlandii, gdzie szkoła rezygnuje z nauczania przedmiotowego na rzecz nauki o zjawiskach właśnie.

Jeśli edukacja wróci do świata, którego doświadcza dziecko i jeśli zrezygnuje z systemu ocen na rzecz mądrych mentorów, jeżeli odda immanentną odpowiedzialność za rozwój samemu dziecku, nie będzie słomianego zapału, tylko serie eksperymentów w procesie stawania się sobą i nieustannego wybierania spomiędzy. 

To i tylko to nazwałabym rośnięciem. 
My tutaj, duzi i przestraszeni, również rośniemy i obyśmy mieli stado, któremu możemy o tym powiedzieć. 

Oferta edukacyjna zwana światem jest nieprzerwanie ogromna.
Plan lekcji z życia oparty na nieustannym próbowaniu i testowaniu nie ma okienek i kwartału wakacji. Nie trzeba z wysiłkiem uczyć się jak zaaplikować wiedzę podręcznikową do rzeczywistości.
Wiedza staje się nierozerwalną częścią świata, warsztatem bycia-w-świecie.

Na pożegnanie - widokówka z norweskiej hodowli najsmarkatszych.

Robią tam u nich inaczej niż my tutaj właśnie tę jedną jedyną drobną rzecz.
Nie wyizolowują na użytek dzieci wiedzy teoretycznej, ilustrowanej pożytecznie fotowyimkiem z cudzego doświadczenia i zeszytami ćwiczeń. Ich dzieci używają wiedzy praktycznej, żeby z jej pomocą spowodować coś w rzeczywistym świecie. Noszą ją tam, gdzie nosiła ją wcześniej cała cywilizacja. W życiu.

Może dlatego nie muszą potem uczyć się jak ją odzyskać. 
Żyją spójnie.



Arctic Outdoor Preschool - Intro from OSISA on Vimeo.


PS.

Rok temu na warsztatach dla rodziców, prowadzonych przez kilka miesięcy przez fantastyczną panią psycholog, superwizorkę poznańskiej szkoły demokratycznej, spisałam nieudolnie tabelkę, która mówi, co jako rodzice możemy zrobić dla naszych dzieci najgorszego w danym przedziale wiekowym.

To szalenie praktyczna tabelka.
Mnie mnóstwo spraw bezdyskusyjnie poukładała. Pomogła wykonać zwięzły rachunek sumienia z szesnastoletniego stażu rodzicielskiego i powściągnąć chociaż część dziedziczonego przez surowe pokolenia rodziców nawyku niepozwalania dzieciom na bycie sobą. W miękkim flashbacku wspominałam moje własne dzieciństwo i dorastanie, przypasowując do tabelki na tyle, ile się dało, to wychowanie, którego sama zaznałam.

Punkt dotyczący przedziału 4-7 kompletnie zmienił moje podejście do najmłodszej córki.
Może i Wam ta krótka lista się przyda. 

Najgorsze błędy rodziców

0 - 18 miesięcy - niekonsekwentna, ambiwalentna opieka rodzicielska. Dziecko uczy się wtedy, że coś może.

1,5 - 3 lata - zachowania opiekuńcze i pozorujące. Dziecko uczy się, jak coś zrobić, żeby uniknąć konsekwencji.

3 - 4 lata - brak konsekwentnej opieki. 9/ 12/ 16 tygodni bez treningu nawyku - nawyk wypada z indeksu rzeczy do zaopiekowania. Dodatkowo, żeby nieco później, w wieku przedszkolnym, dziecko wiedziało, kim jest, w wieku 3 - 4 lat musi odgrywać różne role. Ważne jest, aby rodzic umiał odzwierciedlać role.

4 - 7 lat - To największy okres rozwoju kompetencji i ochoty ich okazywania. Najgorszym błędem, jaki może popełnić rodzic w tym okresie, jest brak chwalenia i nadmierny krytycyzm.

7 - 13 lat - To czas na powrót rodzica. Największym błędem paradoksalnie jest uznanie dziecka za "odchowane" i wycofanie własnej uwagi. Oraz ograniczenie dziecku kontaktów społecznych.

13 - 19 lat - Etap intymności. Poważnym błędem jest zbyt silna siła dośrodkowa i brak zgody na wyindywidualizowanie. Ważne: żeby nie przelać na dziecko SWOJEGO lęku, trzeba wykazać maksymalną otwartość na inność. Im silniejsza jest siła dośrodkowa, tym silniejszy musi być bunt nastolatka, żeby się wyindywidualizować.





Komentarze

  1. Auć. Słomiany zapał jest postrzegany jako coś złego i nagannego, na co dorośli nie mogą pozwolić.
    Napisałam "słomiany zapał" w swoim własnym rozumieniu - coś, czym płonie dziecko krótko, ale wiązki słomy są coraz to nowe, co w efekcie ciągle podsyca płomień. Dla mnie słomiany zapał to coś dobrego. Stąd pewnie nasza mijanka. Sama płonęłam i płoną moje dzieci. Najgorsze co może być, to tłumienie ognia stwierdzeniami - po co, to psu na budę, zajmij się czymś sensownym, i tak ci się nie uda. Takich sikawek każda zna dziesiątki. Ja tam lubię pożary kontrolowane, taka jestem podpalaczka. Chociaż mnie coraz trudniej się zajarać :) Ale teraz, o rajusiu, siłuję się z African flowers na szydełku. I z tyłu głowy mam - po co Ci to i na cholerę. Ale tego, co mi sika żywym moczem w ogień zdzielam w łeb. Sio!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja sikam na ten ogień benzyną! :*

      Usuń
    2. Wiem, Jarecka! Na mnie siknęłaś i pałam!

      Usuń
    3. A ja uważam, że każdy zapał jest z natury dobry. Słomiany też. Dziecięcy świat jest wg mnie pełen mikrozapałów z multidziedzin, a każde ugaszenie jest jednocześnie wznieceniem i doprawdyż nie wiadomo jak to ogarnąć w jakimś spójnym procesie, który nie obejmuje szaleństwa rodzica lub dusz pokrewnych.

      Usuń
  2. jestem wychowana na czerwonych paskach, i ciągłemu poczuciu osiągania najlepszych wyników, owszem osiągałam, jedyną korzyścią podporządkowania się systemowi tak pięknie nazwanemu w tym poście były stypendia naukowe, w konsekwencji choćbym weszła na szczyt świata, i tak myślałabym czy nie da się wyżej, czy kiedyś byłam zadowolona z tego co robię? Nie pamiętam takiego momentu, bo zawsze można lepiej, mocniej, wyżej, szybciej, inaczej. I już nie chodzi o perfekcjonizm. Chodzi o wyzbycie się tego cudownego czynnika ryzyka. Na studiach na pedagogice mówili nam o tych przedszkolach bardziej w kontekście zagrożenia. Moim dzieciom daję możliwość wyboru, doświadczania, uczę się tego razem z nimi i cóż, raczkuję.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja jestem na tak, a jak mówię, że próbowanie jest kwestią charakteru, to mówię, że nie wszystkie dzieci lubią próbować w ten sposób, bo inne zawsze kontekstują. Może to - o zgrozo - właśnie ta pamięć genów.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniale przedstawia się idea tej demokratycznej szkoły. Lecz pod warunkiem, że będzie obowiązywać powszechnie. Że da się ją rozciągnąć na całe późniejsze życie. A da się? Tego nie wiemy, ponieważ sami wciąż tkwimy w okowach tej "pruskiej".
    Leczenie z prymuski twa wprawdzie dość długo, lecz nieporównanie dłużej trwa leczenie z przeciętności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem własną przeciętność odkrywa się tak późno, że już nie ma co zaczynać leczenia ;).

      Usuń
  5. Ja to mam totalny mętlik w tej sprawie - gdzie mam wpływ na dobrostan moich dzieci, gdzie nie mam, gdzie przycinam skrzydła, a gdzie pozwalam się rozwinąc. Mój Antek nie chce chodzić do szkoły demokratycznej ;) Nie chcę zostawić kolegów i pani
    pani. Olewa to, że ja chcę ;)

    A nie masz tak, że każdy wybór, nawet najbardziej szlachetny, jest właśnie podszyty tym pragnieniem, żeby się wyrobilo/było szczęśliwe/spełnione/jako tako mu się ułożyło?
    No bo przecież jak poślę do demokratycznej to dopiero będzie "sukces". Odwrotny do pruskiego, ale jednak sukces - spokojne, spełnione, twórcze dziecko. A jak tak nie będzie? Jak szkoła to tylko jedne z wielu elementów skomplikowanej układanki?
    Mętlik mam w głowie. I poplątanie swoich emocji z ich.
    P.s. Podobno najważniejszym składnikiem przyszłego szczęśliwego życia jest...przyjaźń :) Bycie w relacja przyjacielskich od najmłodszych lat. Tak prawia amerykańscy naukowcy ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. życie to suma doświadczeń, powiadają. i mają na myśli dorosłe życie. dziecko to prototyp dorosłego, które jeśli nie próbuje, nie doświadcza, nie ma poglądu. trudno zobaczyć horyzont , myśląc pod linijkę

    OdpowiedzUsuń
  7. "Leczenie z prymuski trwa.
    Prymuski rozkładają się równie długo jak torebki foliowe.
    Jestem najedzona zakazów do końca życia."

    Ja to sobie zapiszę, zanotuję, zilustruję, przetworzę... Takie jasne słowa pomagają w leczezniu się z prymuski.

    OdpowiedzUsuń
  8. entuzjastycznie zgodziłabym się
    bo to jest naprawdę wartościowe i mądre, tak myśleć i postępować

    entuzjazm moj studzi nieco fakt, że znam kilkoro wychowanków szkoły demokratycznej, którzy wrzuceni w dalszy system edukacji pruskiej (z braku wyboru i braku pieniędzy rodziców) polegli totalnie, do tego stopnia, że nie udało im się skończyć tradycyjnego liceum ... To była groza patrzeć jak bezradnie miotają się wśród zasad, obowiązków i terminów... Na to nałożyły się ogromne problemy związane z wiekiem dorastania, brak możliwości odnalezienia się w grupie...
    Marzyłam o szkole demokratycznej dla mojej córki, o wolności wyboru, o spójnym systemie poznawania świata. Ale wiem, że nie jest to szkoła dla każdego dziecka. Po prostu. Jak w życiu, jednym lepiej jest na etacie, a drudzy są stworzeni by być wolnymi ptakami.
    Myślę że na etapie wyboru bardzo ważne są kompetencje rodzica i jego umiejętność zdecydowania, gdzie dziecko lepiej się odnajdzie, czy on sam bedzie umiał odnaleźć się w świecie swoich wyborów.
    Szkoła pruska to okrutny i bezduszny system, owszem, puściłam dziecko w tę paszczę lwa. I wierzę głęboko, że uda nam się przeżyć, że dom, że bliscy, że atmosfera w której dziecko dorasta też ma znaczenie.
    W moim przekonaniu - szkoła to nie wszystko, czasem się śmieję, że szkoła nie stanie memu dziecku na drodze do szczęścia. Choć trudno jest zachować równowagę. Ale to znów kwestia człowieka - niektórych nie popycha do przodu nawet wiatr wiejący w plecy, innych nie powstrzyma huragan.

    Idee, o których piszesz są mi bardzo bliskie. Sposób w jaki piszesz, szacunek do ludzi...
    Bardzo Cię podziwiam i serdecznie pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Hmmm... Ostatni wpis bardzo cenny.
    Ania.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ciekawy post. Ostatnio też dużo o tym myślę, tyle, że moja córka dopiero co poszła do szkoły. Mieszkamy w Irlandii, więc trudno mi odnieść się do realiów obecnie panujących w polskich szkołach. Od czasu do czasu jednak pojawia się myśl o powrocie, a wtedy również ta o szkole i próbuję sobie to jakoś poukładać. Kompleks prymuski i mnie dotyczy, i nie wiem czy to wyjazd z kraju czy fakt, że doszłam do muru, ale myślę, że udało mi się go w jakimś stopniu pozbyć. Bycie przeciętnym jest w pewnych sytuacjach bardzo wyzwalające. Moim największym sukcesem, że użyję tego słowa, jest to, że zdałam egzamin, który ciągnął się za mną od piętnastu lat. Zdałam, bo sobie odpuściłam, bo stwierdziłam, że nie ważne ile razy będę do niego podchodzić. W najgorszym wypadku znajdę się w księdze „ginesa”. Staram się patrzyć na drogę, nie na cel, bo to na tej drodze jest bogactwo doświadczenia, a nie w samym celu. Nie tyle szkoła, co studia miały na mnie ogromny wpływ, to one wbiły mnie w korpus, ale nie chcę marnować więcej czasu i rozkładać tego po raz któryś na części pierwsze. Przeanalizowane, kropka. Idę dalej. Jestem dorosła i nie mogę winą za wszelkie moje niepowodzenia obarczać tego systemu, bo nawet jeśli jest winny, to mi nie pomoże. Oczywiście, że nie chcę takiego systemu dla moich dzieci, tego zmarnowanego czasu i niepotrzebnego stresu! Jednak to nie tylko on nas kształtuje, bo przecież nie wszyscy tak jak ja cierpieli na perfekcjonizm. Poczucie własnej wartości, to nie tylko szkoła. Moja córka widziała, jak męczyłam się z tym egzaminem, jak się bałam, jak mi zależało, jak się uparłam. I mam nadzieję ta lekcja w niej pozostanie i kiedyś sobie pomyśli, mamie też się nie udawało, normalna sprawa.

    Idea szkół demokratycznych jest dla mnie bardzo kusząca, jednak nie do końca jestem przekonana... Najzwyczajniej w świecie nie chcę, żeby moje dziecko grało w minecraft w szkole (opieram się na wywiadzie z mentorką z wrocławskiej szkoły demokratycznej). Po drugie chcę, żeby nauczyło się też nakładać na siebie jakąś rozsądną (!) dyscyplinę. Nie do końca jestem przekonana, czy sama pasja wystarczy, innymi słowy: czy samą pasją żyje człowiek? Oto jest pytanie. Ja nie znoszę ćwiczeń fizycznych, a jednak dobrze byłoby czasami się ruszyć.

    Na szczęście nie jesteśmy w tym sami - tkwimy w tym po uszy z naszymi dziećmi właśnie i ja mam do nich ogromne zaufanie, że one nam pomogą to zmienić. To tylko moje subiektywne spostrzeżenia, mogą być niespójne :) Przeczytałam ostatnio ten cytat, który jakoś tak mi tutaj pasuje – ojciec powiedział do syna chwaląc jego osiągnięcie: “I didn’t know how you were going to do it, (…) but from now on I’ll never worry about what’ll become of you, son, you’ll always have an idea”. („To kill a mockingbird” Harper Lee)

    OdpowiedzUsuń
  11. Jestem przyszłą nauczycielką, mam 18 lat. Jako już niepełnoletnia wiązałam swoją przyszłość z edukacją. Dążę do tego, żeby zostać nauczycielką. Chcę być przyjazna zarówno dzieciakom z klas 0, jak i gimnazjalistom. Ale przyjazna, to nie znaczy przychylna. To, że będę dla nich miła, to nie znaczy, że nie będą u mnie na lekcjach nic robić! Ale dzieci trzeba zachęcić do nauki! I sama o tym wiem. Przez długi czas miałam uraz do matematyki, teraz sama się chcę jej uczyć. Jest cytat Marka Twain'a mówiący o tym, że żadna szkoła nie przeszkodzi mi w nauce. I zamierzam dzieciom umilić przedmiot matematykę...
    Edukacja Montessori bardzo mi się podoba. Uczy młodzież samodyscypliny, nadaje im sens edukowania się. Chociażby historia to może być wycieczka do muzeum, niekoniecznie ślepe wkuwanie dat na pamięć. Biologia - do lasu, do zoo. Wf - na basen, łyżwy. W LO 14 we Wrocławiu są bardzo urozmaicone zajęcia WF. Uważam, że to kwestia nauczyciela. Nie powinien ucznia strofować, ale chwalić i mobilizować do dalszego działania.

    OdpowiedzUsuń
  12. Czytam już czwarty raz i życzę sobie mieć to w torebce przez następne 30 lat. A najlepiej w drukowanej formie.
    Katachrezo, wypełniasz ważną lukę, krater, szarą nagą jamę stanu obecnej rzeczywistości. Zadajesz niewygodnie pytania. Walisz pięścią w środek splotu słonecznego. Wykolejasz z codziennej rutyny myślenia. Dziękuję! Chcę więcej. Życzę sobie antologii.

    A mikroprojektów chciałabym się nauczyć.
    Takich właśnie: ot tak. Bezcelowych. Bez "czy warto?" po kropce.

    Obtulam!

    OdpowiedzUsuń
  13. Swego czasu, onegdaj znaczy, tuż przed ukończeniem podstawówki poszłam do ówczesnej PPP. Dawno to było. Coby się dowiedzieć o własnych słabych i mocnych stronach i ukierunkować. Po testach okazało się, że są słabych nijak net. Są SAME MOCNE. Ukiernkowania takoż niet. Wszelkie parametry najwyższe z możliwych. Wróciłam zatem do punktu wyjścia... bez wyjścia...


    Poszłam więc byłam do LO.
    Maturę napisałam najlepszą w roczniku.
    Resztę zmilczę.
    Dziś robię to, co udało się zrobić, nie to, co bym chciała.
    Szaranagajama.
    Jednakże dobrze, że jest:)

    OdpowiedzUsuń
  14. Tak jest, szkoła bez ocen to szkoła idealna. I tak ciągle myślimy o tym, co z tej nauki przyda nam się w przyszłym zawodzie, a koniec końców, zawodu uczymy się dopiero w pracy - lata edukacji dały nam niepotrzebną wiedzę.

    OdpowiedzUsuń
  15. Rodzice boją się o rzeczy, o których dziecko nie myśli, bo to nie jest w jego naturze. Ludzie wolą przygotowywać się na najgorsze scenariusze, bo niby w ten sposób ochronią się przed nimi. A tak, przyciągają je do siebie.

    OdpowiedzUsuń
  16. Bardzo ciekawie to zostało opisane.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz