Wychowanie made in Poland




Nadal nie daje mi to spokoju. Metodycznie przycinany przez rodziców do własnych oczekiwań obraz świata w głowach dzieci. Wiem, że nie jesteśmy tak zupełnie normalni, tu, w Polsce. A osobliwie nie jesteśmy normalni w trakcie hodowli dziewczynek. Które są w Polsce dzieckiem podwyższonego ryzyka moralnego. Na wstępie winne przyszłej krótkiej spódniczce. Wymagające wieloletnich przygotowań do przegranej. Żeby znały swoje miejsce. Którego ustąpią im na czas widocznej ciąży, choć z przykrymi konsekwencjami.

Mogę oczywiście nie być reprezentatywna, jako egzemplarz rozpięty między zachłannie przyswajanym z książek światem o nieograniczonej liczbie wersji a szemranym mistycyzmem rodziców z nieodłączną perspektywą nieba, grzechu i kary. Moje wychowanie było na tyle szkodliwe i do tego stopnia zaskakujące, że pamiętam siebie, dziesięcioletnią, szukającą w domowych dokumentach jakichś dowodów na adopcję, bo więzy krwi wydawały mi się niemożliwe.

A jednak.

I chociaż pewnie wpływ na ten wątek mogła mieć wczesna lektura Ani z Zielonego Wzgórza, to nie znam dystansu większego niż ten, który dzielił mnie od moich rodziców, którzy wszystko, co moje, za wyjątkiem świetnych ocen, chcieli we mnie wyplenić i wyciąć. I w ogromnym stopniu im się udało. Co nie oznacza, że jestem taka, jak POWINNAM - popełniłam każdy z błędów, którego zabraniali, odrzuciłam wszystko, co narzucili, zostałam kimś radykalnie innym, aniżeli sobie tego życzyli, tą sobą, której tak się obawiali. Pozostała po tej szarpaninie moja okropnie trudna niepewność siebie, z której powodu nie bardzo wiem, na czym siebie budować, a w tym wieku powinnam mieć już co najmniej poddasze, zamiast kolejny raz kłaść fundamenty.

Bardzo ciężko wychowuje się z takim bagażem swoje własne dzieci. Ogromnie ciężko. Właściwie najtrudniej jest się dokopać do siebie samej i zobaczyć swoje dzieci - całe. I żyć tak, aby one pławiły się w poczuciu bezinteresownej i wszechogarniającej miłości, zrozumienia i akceptacji. Podczas gdy samej jest się taką niepewną i jak dotąd jeszcze oficjalnie niezaakceptowaną.

Po tysiąckroć poczułam tę totalnie porąbaną szkodliwość mojego wychowania, kiedy przeczytałam "Jak być kobietą" Caitlin Moran, do której zachęciła mnie smakowitym opisem Zakurzona. Dlaczego to nie ja? Bo przecież żadna z nas tak nie mówi. Tu, w Polsce. Żadna z nas tak nie dorasta, nie wyrasta tak pracowicie i przytomnie na zwyczajną siebie. Feminizm zakłada się jak odważny kostium narciarski na bardzo poważny bieg po Sprawę. Życie, ten wielki przekręt, przeżywane jest w ciągłym lękowym skręcie karku i za małej bieliźnie, a faktyczna wersja wydarzeń - pozostaje zatajona, skryta, niewypowiedziana. Najczęściej - odrzucona. Ja wszystko, co naprawdę przeżyłam, odrzuciłam. Żeby nie pamiętać. Nie mam w sobie szablonu do pamiętania prawdziwej siebie. Moje życie nie mieści się w ogólnie przyjętej konwencji. I tę konwencję również dobrze znacie. To ta, która równiutko przycina nam grzywki i każe być grzeczną, cichutko mówiąc, żebyśmy zdobyły raczej jakiś praktyczny zawód i męża, zamiast roić sny o potędze. Która nie pozwala. Zakazy - dostałam je wszystkie.

A konsekwentnie rozegrany brak akceptacji rodziców nie kończy się nigdy.
Kiedy pisałam doktorat, mama na pytanie zaprzyjaźnionej kuzynki, co też ja robię w życiu, płakała w słuchawkę: - Ona się jeszcze uczy.

Skąd się bierze siebie? Pewną siebie siebie? Dzisiaj znowu nie wiem. A Wy wiecie? To dla mnie strasznie ważne pytanie, odpowiedzcie, proszę, potrzebuję do tego całej wioski.

Czy jesteście sobą?

Komentarze

  1. Siebie się dzierga, dzień po dniu, z tego co już przeżyte. To stan niedokonany i migotliwy, wymagający uważności. Na siebie. Ja nie mam fundamentów, swoje poddasze trzymam w wyciągniętych dłoniach nad głową. Odkładam je czasem, gdy mdleją mi ręce. "Feminizm zakłada się jak odważny kostium narciarski na bardzo poważny bieg po Sprawę" - otóż to. Fundamenty - powiadasz...

    OdpowiedzUsuń
  2. A pamiętasz całą siebie? W całej skandaliczności tego, kim się jest, dzień po dniu? Ja mam poczucie, że wszystkie chodzimy bez prawdziwych historii. Że bycie kobietą wymaga ciągłego tuszowania.

    OdpowiedzUsuń
  3. I ja wiem o sobie, że fundamentów nie mam. A przecież miałam je, tylko musiałam się ich pozbyć.

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja tak sobie myślę, że puzzle z nowym obrazkiem można zacząć układać w dowolnym momencie. I - co chyba najważniejsze, od dowolnej strony. I tak wyjdzie z tego obrazek.
    A "Jak być kobietą" przeczytałam dwie książki wstecz. Otóż to, otóż to... pozdrawiam ciepło Małgorzata

    OdpowiedzUsuń
  5. Teraz juz jestem. Splynelo na mnie, ktoregos poranka, ze za malo czasu mi zostalo, zeby sie certolic i owijac w bawelne.
    I co najsmieszniejsze, mialam zrozumienie, tolerancje, akceptacje, milosc, brak jakichkolwiek zakazow, a sama dla siebie bylam najpodlejszym cenzorem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Być może również dzielę mnie od siebie tylko ja. Owszem certolę i owijam w bawełnę. Jak przestać, jeśli samo nie spłynie? Jest blisko, ale tak długo nieśli mi kaganiec oświaty i wychowania, że tamuję, nie mówię.Tam zaraz owijam w bawełnę, ja samą siebie trzymam w pokrowcu jak sofę i nie mogę się wyjąć. Szlag. Nie może trafić.

      Usuń
    2. powiem tak, jak kaczka - nawet bezwarunkowa miłość i akceptacja rodziny (mimo że czasem krzywili się na moje wybory) nie uchroniła mnie przed byciem swoim własnym cenzorem i przed pracowitym podcinaniem sobie skrzydeł. oświecenie przyszło około trzydziestych urodzin, nienagle i bez związku z jakimkolwiek konkretnym wydarzeniem, ale jego esencją była ta diametralna zmiana w postrzeganiu siebie: teraz mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że akceptuję siebie, lubię, a wręcz kocham. i ta miłość własna pozwala mi pełniej kochać innych - od męża począwszy, na rodzicach i dzieciach skończywszy.

      Usuń
  6. Pytanie, czy da się elementami z nowej siebie załatać stare miejsca. Bo jakiś kawałek życia strawiłam na rekonstrukcji, co niepotrzebnie zajmowało, zamiast dawać oddech i energię na nowe. Więc z czego lepiej puzzle?
    Ja również pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z czego lepiej puzzle? Może najprościej - z tego, gdzie cieplej, jaśniej, zwyczajnie dobrze. Inne pytanie: jak się namagnesować na to, co ciepłe jasne i ot, dobre. Może, być wśród pozytywnych układaczy puzzli,i to tych właśnie, do góry, do przodu. No zwyczajnie dobrze. Zaćmienia słońca zostawić - wybaczając zaćmiewaczom. I postanowić - oddycham od dziś, powoli, krok za krokiem. Malutko ale regularnie, tylko zdrowym powietrzem? Jak ci się podoba?

      Usuń
    2. Lubię to bardzo Pokoju książek ;)

      Usuń
    3. I ja bardzo lubię, i stosuję się od niedawna jak tylko umiem najlepiej, krok po kroku.

      Usuń
  7. Brak pewności siebie pochodzi z niedowartościowania. Jeśli podważono wszystko. Myślenie, zachowanie, wygląd... przez pragnienia, na podejmowanych decyzjach kończąc. Dowartościować może Cię otoczenie lub Ty sama.
    Jestem sobą. Niewtłoczona w formę, nieprzycięta, choć milion razy przycinana. Bez miłości rodziców. Nie spełniam ich oczekiwań, rozczarowuję ich, nie rozczarowuję siebie. Myślę, że Ty też.
    Nie pozbyłam się przeszłości. Odbijam się od niej raz po raz ku czemuś całkiem innemu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Więc to się udaje. Dobrze to usłyszeć.
      U mnie wynajęto Boga do patrolowania okolicy, po której chodzę. Przestrzegano przed złem w bramach, nie rozmawiając o dobrych domach. Poprawnie przestraszona, dyscyplinowana, chodziłam wklęsła, starając się nie pokazywać, że mam coś tak strasznego jak piersi, co grozi kobietą i ciałem. Mimo biblioteki w głowie, dopiero odkrywam, że może niekoniecznie było to neutralne dorastanie i że może niekoniecznie inne dziewczyny też tak miały. Muszę się jeszcze trochę poodbijać i pootrzepywać. A dowartościowania od samej siebie potrzebuję bardzo - to jest chyba coś, czego nie potrafię sobie zapewnić, nie wiem, skąd akurat to się bierze?

      Usuń
    2. Skąd? Może wierzysz bardziej nadal IM zamiast Sobie? Przecież już wiesz jak jest - masz bibliotekę w sobie. Wersja z wybaczeniem, by iść dalej - to zawsze działa. Ale nie wierz mi - sprawdź.

      Usuń
  8. wydaje mi się, że może być i tak, iż paradoksalnie właśnie przez brak akceptacji w domu te fundamenty są i to dość solidne...
    poprzez ciągłą chęć zadowolenia nieusatysfakcjonowanych, pragnienie odczytania własnej wartości w oczach innych, czy w końcu poprzez zdecydowany sprzeciw, bunt i wybór własnej drogi, Twoje starania są spotęgowane po wielokroć i ten fundament wylałaś już dawno, jak gdyby mimochodem. może jednak wciąż nie mieści się on w ramach wytyczonych przez innych, przez osoby na których Ci zależy i dlatego nie bierzesz go pod uwagę, podążając wciąż za cudzą wizją, chowając się w przyciasnym pokrowcu szytym na cudzą miarę.
    trudne dzieciństwo pozostawia traumę, ale też hartuje, niebywale wzmacnia, uczy pokonywania trudności od małego. tylko, że to dobrze widać z zewnątrz, od środka ten obraz nas samych to często rozsypana mozaika, w której bezradnie szuramy nogami...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm, Alcydło. Może? Jakoś musiałabym trafić do środka i sprawdzić. Podoba mi się ta perspektywa. Dzięki.

      Usuń
  9. Nie sądziłam, że aż tak jesteśmy połączone. Cholera. Na tyle, że mnie zatyka.
    Kaczka słusznie prawi, za krótko tu jesteśmy, żeby się rozdrabniać. Bać się i mimo wszystko działać. Z lożą szyderców w głowie a jednak budować ten fundament. Chcę wierzyć, że przeszłość nie może być wymówką i że nigdy nie jest za późno, by zapytać się "czego chcę ja"?

    Czas na nocne zrywanie tulipanów z miejskich rabatek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bebeluszek. Tam jest sedno, cholera, znowu - "Chcę wierzyć, że przeszłość nie może być wymówką".

      To ja. Na mentalnym zasiłku, z dodatkiem kombatanckim. TEGO nie mogę się pozbyć.

      I teraz Twoje zatykanie - mnie zatkało. Ale jak to??

      Usuń
    2. Nasze historie nie są od siebie tak dalekie. Oprócz potomków. W szczególe, możemy odetkać się na priv, jeśli chcesz.

      Tego pozbyć się nie da. Da się z tym żyć. Czerpać z tego, co najlepsze (bo jednak coś jest), a resztę ciepłym strumieniem polewać obficie ;)

      Usuń
    3. Bebeluszek - bardzo chcę. Jestem katachreza@gmail.com, władam językami dla podniesienia się z ciszy, prenumerowałam Małego Apostoła, i wydaje mi się, że trochę jednak przesadzono z zakazami w moim wczesnym dzieciństwie, czyli tak do trzydziestego roku życia. Leję sinusoidalnie, co sprawia, że czasami rykoszet :-).

      Usuń
  10. nie mam dużej pewności siebie. może w milimetrach. a jednak czasami jak się uprę (to chyba dziedziczna cecha charakteru) - to przez ten upór i na przekór odmrażam uszy po swojemu. jak boli to mam pretensje do samej siebie. brak poczucia pewności siebie zaleczyłam na dwa sposoby: 1) przekorą, 2) On mi pomógł (wierzył więcej niż ja sama)
    czy to jest recepta, nie wiem - każdy swoje lekarstwa gdzieś znajduje (?)
    wiem, co mi jeszcze pomogło - że moja praca była moją pasją i wiele dni tej pracy dawało mi efekty, które podlewały wiarę w siebie.
    i staram się robić coraz częściej to co chcę - nie to co muszę - drobnymi kroczkami to realizuję, a im jestem dalej - tym z perspektywy widzę, że to się sprawdza.
    że marzenia i plany - to nie mrzonki i to ładuje siłą moje akumulatory

    p.s. - a w kwestii wychowania i tego poszukiwania w dokumentach papierów adopcyjnych - no jakbym o sobie czytała momentami - może to właściwy syndrom dojrzewania - to wytańczone tango "mrożka" ;)

    p.s.2 - pogodnych świąt

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tobie także pogodnych i bez śniegowej posypki, Maryś. Żeby wyczarować wiosnę, za chwilę zrobię Twoją niebieską tartę! :-) Wyobraź sobie.

      A każdy z punktów, który opisałaś - odrabiam. I wiesz co - okropnie cieszy mnie pisanie, najbardziej na świecie. I akumulator dopięłam tu właśnie. Do słów i przede wszystkim do ludzi, którzy mówią ważne słowa.

      Przekora - dobra rzecz, powinno się ją dodawać do każdego tłamszonego charakteru, nie ma zdrowszego odruchu wówczas.

      No i bardzo rozbawiło mnie to, że poszukiwanie dokumentów adopcyjnych przydarzyło się również Tobie, serio???? Jak dobrze pogadać :-))))

      Serdecznie!

      Usuń
    2. ...dodam coś do tych dziecięcych marzeń...
      Wyobrażałam sobie, że jestem sierotą. Mieszkam w betonowych kręgach i jestem hersztem innych sierot.

      Usuń
    3. Wstrząs. Tę kawę trzeba wypić w trybie pilnym.

      Usuń
    4. chyba nic bardziej nie cieszy jak to, że jakiś wpis na blogu coś spowodował - a niechby wiosne w sercu, czy na stole w środku ZIMY (no mam jej dość)
      Szukałam dokumentów adopcyjnych, po jakiejś literaturze na bank, ale znalazłam "słabe" świadectwa tego, co to miał w moim wieku ponoć same piątki - no ja cholera miałam same piątki i po co :) :) :)
      Odwijanie sreberka złudzeń z prostej rzeczywistości było cierpiącym procesem, ale dla obu stron - bo przekora nie pozwalała mi kulić skrzydeł.

      Masz rację powinno się ją serwować do każdej kawy ;)
      Za to ta przekora, która budziła lwa w domu mojej młodości bawiła mnie w moim własnym niezmiernie. Ilekroć mój syn był przekorny biłam mu w sercu brawo!

      Usuń
    5. Też myślałam, że nie jestem swoich rodziców i szukałam dowodów skandalu. Taka inna się czułam od nich. I tak chciałam, żeby mnie chcieli.
      Podoba mi się pomysł magnesowania się od pozytywnych układaczy puzzli. Życie to narracja. Jak je ładnie opowiadać?

      Usuń
  11. Ja też byłam pewna, że mnie adoptowano... Bardzo byłam ciekawa "prawdziwej" rodziny. Ta moja... Chciała dobrze. Nie było zakazów, było w drugą stronę. Wyszło tak jak zawsze ;) Jestem sobą, ale nie jestem pewna co to znaczy i nie jestem pewna, czy jednak nie wolałabym być kimś innym.
    Powodzeniu w układaniu puzzli!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz