Praska wiosna

Sikający by David Černý
by Katachreza


Nie było mnie, bo wyszłam za jętyk.

Miałam siebie bezdzietną przez cały bity tydzień. Mogę jedynie powiedzieć, że różnica w zawartości siebie w sobie jest znaczna. I czasu w czasie.

Praga wiosną jest wspaniała. Bez biały i fioletowy kwitną na potęgę, w Angelato dają lody śmietankowe z parmezanem, świętemu Wacławowi David Černý osiodłał zdechłego konia, a Czesi są uśmiechnięci. W rejonach nieturystycznych nieprzymusowo serdeczni, w strefie zagrożenia turystą - ibidem. Bardzo, bardzo dziwne wrażenie. I starsi są. Widocznie starsi. Zza kontuarów i lad uśmiechają się panie i panowie, nie studiująca adolescencja. Nie zniknęli, jak w Polsce, z posad innych niż à la Pani Halinka. Są niearoganccy, uprzejmi po ludzku, pomocni i empatyzujący spontanicznie, rozmowni, ciekawi, nie burczą. Są staranni międzyludzko jakoś inaczej, zwyczajniej, nie z uwagi na zalecenie pracodawcy oraz kursy z zarządzania i sprzedaży. Czy ja wiem - może po prostu żyją?

Co już całkowicie wprawiło mnie w osłupienie - to uśmiechnięci, życzliwi policjanci, ochroniarze i strażnicy wszelkiego rodzaju. Najszczerzej ubawionych i najserdeczniejszych widywałam pod zdechłym koniem świętego Wacława przed kawiarnią Lucerna. Gawędzili spokojnie z turystami, tubylcami i kloszardami - żartowali i wyjaśniali, poczciwi i krępi jak Rumcajsy. Nie było zatrzymań, ani upozowanej grozy władzy, choć wykluwaliśmy się w tym samym żelbetonowym jajku socjalizmu.

Taką mam obserwację. O. A obserwacja wykonywana była podczas niespokojnej przebieżki przez miasto z takim jednym fajnym zapaleniem oskrzeli, które zabrało mnie w podróż majową i zapadło na zdrowiu paskudnie. Wyborny praski wieczór i noc upłynęły wyłącznie na studzeniu gorączki 39,3'C, na której żaden lek nie robił wrażenia. Jaka to była radość, kiedy po dwóch godzinach zimnych kompresów udało się zbić dwie kreski! Ludzie! Potem już tylko lekarz, badanie crp i antybiotyk i już można było wracać. U praskiego lekarza szczerze ubawił mnie pomysłowy system miar i wag - w tym szaleństwie była wybitnie środkowoeuropejska metoda.

Przed gorączkowym powrotem do kraju w zachwyt i euforię wprawił mnie praski Zamek, Hradczany, Złota Uliczka, kamienice z fasadami zdobionymi moją ulubioną techniką sgrafitto, wszystko samotnie schodzone, obejrzane, połknięte w zachwycie. Piękne miasto dla ludzi, otwarte i jasne, neurasteniczne i melancholijne, ale przejrzyste.

I nie wiem, jakim cudem jedno miasto i jeden naród mogą zawierać tyle autoironii. Wydaje mi się, że kończy się tutaj właśnie destylować własną historię do form bardziej życiowych niż ołówek z brzozy smoleńskiej i silniej ułatwiających trawienie niż wzbudzony w polskiej wątrobie orzeł żółciowy.

A ja - proszę Państwa - ja to jestem z Polski. I trzeba by sprawdzić mi na opakowaniu, co właściwie mam w środku.

Komentarze

  1. Chciałam kiedyś w średniowieczu młodości studiować tam animacje. Ta bariera językowa...grrr! Ale kiedyś pojadę, po takim opisie zwłaszcza. Jako naród wierni jesteśmy tej foremce z piaskownicy chrześijaństwa, gdzie krzyż, orzeł i śmiertelna powaga. Widział ktoś Chrystusa Ironicznego?

    Czyli jednak istniejesz. Także w modelu bezdzietnym. Ufff....
    Teraz o tym nie zapomnij ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę machnąć Chrystusa ironicznego! To jest myśl! Niech się narodowi przyda trochę wydęta warga, na której tak rzadko.

      Model bezdzietny jest boski, muszę go częściej używać :-)

      Bardzo podoba mi się średniowiecze młodości. Teraz skok w jaką epokę?

      Usuń
    2. Teraz renesans, Katechrezo, wczesny ale renesans!

      Usuń
    3. Wspaniale, renesansy mają wszystko na swoim miejscu!

      Usuń
  2. W czasach licealnych się jeździło do Pragi i się w niej zakochiwało, hej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! :-) Nadrabiam dwadzieścia lat później! :-)

      Usuń
    2. Nie wiem jaka ona jest teraz. Czy bardzo się skomercjalizowała. Ale niech tam. Przecież miasta alchemików i magów, nie da się popsuć. Do dziś pamiętam jakieś niepojęte, dziewczęce emocje, związane ze stacją metra "Mustek" i księgarnie pełne płyt jazzowych, nie do zdobycia w Polszcze.
      Mam kilku przyjaciół, którzy co jakiś czas umawiają się na piwo w Pradze i po owym piwie wracają do Krakowa. Fajne to!
      Pozdrawiam Cię serdecznie!

      Usuń
  3. Pragę widziałam tylko nocą, upojona do nieprzytomności koncertem Floydów, ale skłonna jestem uwierzyć, że i za dnia wprawia w osłupienie:)
    Zresztą, zakochałam się w tym kraju po lekturze M.Szczygła. A Twoje słowa tylko tą fascynację pogłębiają:)
    No trzeba się będzie wybrać, jak nic!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alcydło, jak się tylko da, pakuj się i jedź, bezfloydna i świadoma. Ja też przez Szczygła to wszystko, wręcz chodziłam po mieście z przewodnikiem Szczygła - http://www.mariuszszczygiel.com.pl/471,osobisty-przewodnik-po-pradze :-)

      Usuń
    2. Dzięki, na pewno skorzystam, kiedy tylko się wybiorę:)
      A u Fleka byliście, tak z ciekawości, czy odpuściliście sobie zgodnie z radą Mariusza?

      Usuń
    3. Gospodę u Fleka minęłam samotnie kołując nad Pragą - śmietana natomiast spotkała nas wszędzie. Tylko na pizzy nie dawali ;>

      Usuń
  4. Kocham to miasto. Lubię bardzo język, ludzi. Mam tam Przyjaciół i bywam często od wielu lat. Gdy tylko mogę. Gdy nie mogę, robię wszystko, by móc.

    Czytam od jakiegoś czasu. Lubię. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wspaniale, że tam bywasz, to musi być cudowne - wracać i po prostu być. Strasznie lubię używać Miast do tego celu.

      Dziękuję, że czytasz, miło okropnie. Pozdrawiam viceversnie.

      Usuń

Prześlij komentarz