Ptaki - nauka latania


Butterfly by Katachreza

Zachęcona Waszymi komentarzami pod moim niespokojnym postem "Ptaki", chciałabym zadać Wam wyjątkowo krótkie pytanie:

Kto Was uczył w dzieciństwie odwagi?

Bo ktoś przecież musiał.
Kiedy, jak?

Mojego najukochańszego człowieka na świecie uczył odwagi dziadek. Nauka odbywała się na trzecim piętrze bloku i zasadzała się na stawianiu małego wnuczka na parapecie okna. Od zewnętrznej strony. Jestem przekonana, że systematyczne stawanie na parapecie od zewnętrznej strony może człowieka mocno odblokować, ale może macie jeszcze jakieś inne pomysły.

Mnie ośmielano do pomysłowości, samodzielności, samotności - i latania.  Najczęściej chyba bawiłam się w życie. Chodziłam po podwórku z młotkiem, gwoździami, obcęgami i deskami, robiąc sobie ławeczki i półki. Rozpalałam ognisko, na którym w blaszance gotowałam w wodzie liście malin. Przynosiłam poduszki i kołdry pod drzewo czereśniowe, żeby nie złamać nogi, jak spadnę, ucząc się wchodzić. Zimą chciałam jeździć sankami, ale nikt nie miał czasu mnie wozić, więc wymyśliłam na zamarzniętym jeziorku nieopodal domu nowy sport, w którym siedziałam na lodzie na sankach i odpychałam się kijkami z wbitymi na końcach gwoździami o odciętych łepkach. Myślę, że nauczyłam się odwagi do własnych pomysłów i korekt sytuacji, tego pamiętam najwięcej i za kogoś takiego się właściwie mam - niepraktykującego wynalazcę.

Ale największym marzeniem było latanie. Wycinałam z przynoszonego przez mamę z mleczarni kartonu kolejne szerokie skrzydła, przez zrobione cyrklem dziury przeciągałam w nich gumkę i tak przygotowane zakładałam na ręce. Biegłam długo, zawzięcie machając skrzydłami, i za wszelką cenę próbowałam się unieść. Marzyłam, że długie ćwiczenia dadzą w końcu efekt. Mroźną zimą uprawiałam szybkie zbieganie z zamarzniętego kopca buraków. Rodzice ofiarnie polewali kopiec wodą, żeby lód był mocny i gładki, a ja - brałam ogromny rozbieg i ślizgałam się z przypiętymi skrzydłami.

Dzikie dziecko. Muszę przypomnieć sobie, czego dokładnie nauczyłam się wtedy nie bać.
Zanim jeszcze okazało się, że jestem dziewczynką i trzeba mnie chronić przed spódniczką zła.


Komentarze

  1. Hmmm odwagi mnie uczyła tylko własna przekora, a w czasach mojego dzieciństwa nawet zakupy mleka, czy chleba czyniły odważnym - do końca życia nie zapomnę sępnych min Pań w "SPOŁEM" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajna perspektywa - te zakupy mleka i chleba. Niedługo do niej wrócę, skosem i brzegiem, ale wrócę.
      Polska ekspedientka to szkoła przetrwania sama w sobie :-) Nawet moje najstarsze dziecko ponuro wracało ze dwie klasy temu z przyszkolnego sklepu Społem ze skargą, że panie ciągle myślą, że ona coś kradnie, a ona, wegetarianka, jak my, sprawdza w składzie produktu, czy nie ma żelatyny :-).

      A przekorę w Twoim wykonaniu - oj, chciałabym zobaczyć, bo mogła być bardzo kolorowa :-)
      Ale może tak w ogóle jest, że własna odwaga rodzi się jako chęć przeciwstawienia się cudzej ciągłej ostrożności?

      Usuń
  2. Tata mnie uczył. Odwagi polaczonej z pokora. W wysokich górach. Trudna sztuka.
    Koleżanki z podwórka (lat 5-7) mnie uczyły.
    Sama sie uczyłam.
    Ja wierzyłam gorąco, ze umiem latać. Wdrapalam sie na bez, rozlozylam pięcioletnie rączki i .... poleciałam! Naprawde poleciałam! :) setną sekundę lecialam, po czym gruchnelam o ziemie. Ale do dzis wierze, ze przez ten ułamek czasu lecialam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak ja Ci zazdroszczę! Czemu ja na to nie wpadłam, tylko ganiałam z tymi skrzydłami, zawsze przygotowana technicznie, zamiast gruchnąć? :-)

      Ale zazdroszczę przewodnika - taty. Rozmach zdobywania. Piękne.
      I te koleżanki z podwórka (ja nie miałam za bardzo) - do nich też wrócę.
      Ach, jak żuraw tu kołuję i myślę zawzięcie, lubię!!

      Usuń
  3. Odwagi uczyłam się sama. Rodzice zbyt zajęci światem i sobą nawzajem, nie podcinali mi skrzydeł. Skok przez głęboką wodę przypłacałam zamuleniem nowych dżinsów, a próbę rozpalenia pieca pastą do podłogi, przypaleniem końskiego ogona ;) Może dlatego też, we mnie pojawiła się ta naduważność względem mojego dziecko? A tak naprawdę, to był ze mnie wielki tchórz, ale bardzo ciekawy świata :)Odwagę osiągnęłam dopiero posiadając dziecko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przypaleniem końskiego ogona???? Pastą do podłogi????

      Uśmiechnięta szeroko informuję, że takie ceny za samodzielność to rozumiem!

      Ale odwaga, i to mi się mocno wryje w pamięć, to odwaga porażek.
      Ja pamiętam gotowanie zupy owocowej, kiedy mama nagle trafiła do szpitala, a ja postanowiłam nakarmić tatę i dorosłego brata.

      Wiedziałam, że trzeba trochę posłodzić i trochę posolić. Ale nie wiedziałam, ile to jest trochę, więc metodą prób i błędów dodawałam kompotu czereśniowego do garnka, soliłam, słodziłam, smakowałam, wypluwałam wykrzywiona, wylewałam część zupy, dolewałam kompotu i od nowa :-). Brat i ojciec usiedli do obiadu, brat popatrzył na mnie ciężko po pierwszej łyżce zupy i powiedział: - Nalej nam wody do szklanek. Dużo.
      Zupa była bardzo słodka i bardzo słona jednocześnie.
      Ale pierwszy raz odważyłam się wtedy cokolwiek sama ugotować, jako 12-latka.

      Znam odwagę rodzącą się wraz z pojawieniem się dziecka.
      Wtedy zaczęłam mówić, że zrobię coś, nawet jeśli jeszcze tego nie umiałam. Musiałam chodzić na rzęsach i uszach, żeby się utrzymać i uczyłam się pracy wraz z jej podjęciem. Skończył się komfort mówienia "nie umiem", "boję się". Moja odwaga mnie wyprzedzała i brała mnie za rękę, a ja się za nią z turkotem wlokłam po bruku :-).

      Więc tak, ta odwaga matki.

      Usuń
  4. Myślę, że dziecięca odwaga bierze się w dużej mierze z nieskrępowanej wyobraźni (choć są tacy, którzy nazwaliby to brakiem wyobraźni). Dzieci robią to, co przyjdzie im do głowy, bo wierzą że się uda. I wszystko jest możliwe. Dopóki dorośli nie wejdą z ochronnym parasolem nakazów i zakazów (co zresztą często dzieciom wychodzi na zdrowie;)
    Z czasem przyjmujemy coraz bardziej realne spojrzenie na życie i tutaj już chyba spore znaczenie ma wrodzony optymizm bądź też jego brak. Dostrzegam u optymistów więcej śmiałych posunięć:)

    Sama, tak jak i Ty, uczyłam się latać ze skrzydłami z tektury lub ze spadochronem z prześcieradła. Skakałam z nimi z drzewa albo z dachu szopki. Robiłam mnóstwo rzeczy, do których teraz wstyd się przyznać. A gdy pomyślę, że moje dziecko mogłoby... to prawie mdleję ze strachu. No właśnie, odwaga...

    Miałam w domu wspaniały wzór odwagi, mamę. Moja czternastoletnia córka stwierdziła ostatnio, że babcia jest jedyną znaną jej osobą, która niczego się nie boi. To dużo.
    Potem już samo życie pokazało mi, że warto próbować, bo ten kto próbuje ma szanse na wygraną.
    Łatwiej jest jednak, jeśli ta odwaga ma dotyczyć nas samych. Trudniej, gdy konsekwencje mogą ponieść inni.
    Wydaje mi się, że z czasem coraz mniej we mnie odwagi. Może kiedyś to się zmieni. Kiedyś, gdy już będę miała niewiele do stracenia...

    OdpowiedzUsuń
  5. Najwięcej odwagi muszą mieć tchórze. Bo cóż to za odwaga, gdy niczego się nie boimy, o ile w ogóle można nie bać się niczego. W nieświadomości zagrożenia też odwagi nie widzę. Podobnie łatwo być odważnym, gdy niewiele ma się do stracenia, albo gdy chodzi o cudze uczucia i ryzyko innych. Spróbujcie jednak zrobyć się na odwagę w strachu i dużo ryzykując.

    Dziadek rozumiem wspierał odwagę wnuka a nie wystawiał ją na próbę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale to inna odwaga. odwaga odważnych jest napędem pchającym do przodu, optymistycznie, konsekwentnie. jest altruistyczna Odwaga odważnych buduje. Taką odwagę osiąga się ciężką pracą. Najbardziej odważni wykazują się odwagą właśnie, gdy mają bardzo dużo do stracenia.
      Odwaga tchórzy jest zaślepiona, destrukcyjna, brawurowa i w konsekwencji bezmyślna, niekonsekwentna i egoistyczna.

      To tak jak z samobójstwem. Popełniają je tchórze. Ale ile trzeba mieć odwagi, by to zrobić.

      Usuń
    2. Czyli optymizm jest odwagą.
      A ja jestem tchórzem.

      Usuń
    3. Optymizm jest kolebką odwagi, bo daje nadzieję i siłę na dojście do wyznaczonego celu. Tak mnie nauczyło życie, które bez przerwy daje mi pstryczka w nos ;)

      Nie dąsaj się na mnie moniko mimo-zo, pozdrawiam Cię :)))))))

      Usuń
    4. Nie, nie. Nie dąsam się. Potrząsnęłaś mną i dziękuję Ci.
      Uświadomiłam sobie, że bywam też odważna. Pomimo.

      Usuń
  6. Mnie próbował uczyć tata, ale mama tak skutecznie mu przeszkadzała, że machał ręką, poddawał się, nie chciał konfliktów. Omal nie powtórzyłam tego błędu. Na szczęście tata mojego dziecka nie machał ręką, nie poddawał się, nie odpuszczał. Dopiero po kilku latach to doceniłam :)

    Trochę kuzynka, istna diablica, która nie bała się łażenia po drzewach, turlania w beczce z siana w stodole- robiłyśmy to wchodząc tam razem :))
    Mimo to wyrosłam na tchórza. Bałam się urazów, bałam się ludzi, bałam się życia, bałam się oddychać.
    Ale później do akcji wkroczył mój synek. Macierzyństwo nauczyło mnie odwagi, w tym również intelektualnej, a nawet bezczelności w poszukiwaniu własnych odpowiedzi, co w moim przypadku - po ortodoksyjnie katolickim wychowaniu -graniczy z cudem.
    Wiem, że strach przekazała mi mama, jestem nim skażona. Wiele udało mi się zneutralizować, ale czai się...
    Dlatego w pewnym momencie dotarło do mnie, że mojego synka lepiej nauczy latania tata, bo on nie jest zatruty.

    OdpowiedzUsuń
  7. "trzeba chronic przed spodniczka zla.... " Dobre...

    Mnie odwagi nikt nie uczyl, uczono mnie strachow na lachy: przed podrapaniem, pobrudzeniem, poczochraniem, spoceniem, a wszystko to okraszone histeria doroslych. Czesto jednak odkrywalam, ze owe wszystkie "po" spocone sprawiaja mi mega frajde i przyjemnosc. Balam sie tych wszystkich rzeczy i cudownych swiatow piratow, kosmitow i innych planet powstalych w piaskownicy, bo ataki histerii w zwiazku z "po" spoconym byly okropne. Pozniej doszlo do nich stwierdzenie: "dziewczynki tak nie robia". Pozniej zaczelam odkrywac, ze swiat jest dwuplciowy: najpierw, kiedy moj mlodszy brat dostal rowerek, wczesniej niz ja. Potem, kiedy ja musialam zasluzyc na zgode pozniejszego przyjscia do domu, jemu przyslugiwala ad hoc.
    A jeszcze pozniej przeczytalam "Plec mozgu" i postanowilam w wieku lat nastu, ze zostane feministka. I tak mi zostalo.

    Strachy na lachy ciagle sa, tyle z innej beczki. Polubilam je i czesto razem latamy.

    OdpowiedzUsuń
  8. Z cyklu niespodzianka: właśnie padł mi twardy dysk w laptopie, więc chwilowo z brodą przy ziemi zawiadamiam, że nie bardzo ogarnę odpowiedź na Wasze ważne, gęste i szczere komentarze.
    Jak usiądę na wieczku od puszki Pandory i się wreszcie domknie, to wrócę,chwilowo bardzo smutno,bo przepadła duża porcja życia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyrazy współczucia, Katachrezo.
      Niby nie mam na dysku nic ważnego, ale gdyby przepadło... ;((

      Usuń
  9. Zanim byłem, zanim byłem małym chłopcem, hej. A może to było "kiedy"? W kontekście odwagi czasem się myli. Ten blog czytam, i za tym nie stoi żadna odwaga, wyszło naturalnie. Zanim zacząłem czytać, miałem odwagę czytać takie rzeczy, że jeszcze mi wstyd.

    :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Odpowiedzi
    1. Myślałam i myślałam. Może tak: odwaga jest kwestią charakteru, ale odwaga bycia odważnym, odporność na lęki już mniej. I są dwie równoległe edukacje - model strzyżenia trawników i przycinania żywopłotów, w którym stabilizuje się poziom normalności w dziecku/ człowieku/ obywatelu i daje po łapach, kiedy odstaje gałązka/ kolanko/ loczek, wprowadza się system kar i zakazów, aby minimalizował ryzyka, zwalniał z odpowiedzialności, utwierdzał w przekonaniu, że szeroko pojęta aktywność, kreatywność oraz bieganie aż się spocisz, są złem samym w sobie. Przekroczenie tego modelu, a pamiętajmy, że to jest równocześnie nasz krajowy model edukacji szkolnej - model oparty na posłuszeństwie, więc przekroczenie tego modelu skutkuje dusznicą bolesną i dygotem kolan, choćby zawiązki odwagi kiełkowały, z czasem już bardziej świadomie pielęgnowane przez samego siebie. Przekroczenie granic jest wieloletnią bitwą z tymi wyuczonymi zakazami. Kombinacja Foucaultowskiej Kliniki i religii jako praktycznego modułu track&trace do śledzenia posłuszeństwa dzieci i dorosłych pod nieobecność przedstawicieli instytucji (rączki na kołdrze, Bóg wszystko widzi, tak się nie robi, uspokój się, bo co sobie ludzie pomyślą, nie śmiej się jak nienormalna, ciszej). To jedna ścieżka. Zdrowia.

      Druga ścieżka wychowania, to wychowanie do świadomego przekraczania granic. Do turlania się z górki, skoków i odstępstw językowych. Do walki o miejsce dla siebie, o realizację marzeń. Praktyczne, przydomowe warsztaty z mądrego użycia odwagi. Jak pisze Maryś - cuda działa własna przekora, jako odpór na zakazy. A Mama w Centrum - pisze o tym, jak tato uczył ją odwagi połączonej z pokorą. Więc jeśli odwaga jest cechą charakteru, to nauka odwagi jest odsłonięciem tej naturalnej cechy, nauką jej świadomego, rozważnego używania.

      I naprawdę uważam, że jest kilka charakterystycznych momentów zwrotnych w wychowaniu, kiedy rozpoczyna się systematyczne tamowanie, tłumienie odwagi. Kiedy w miejsce zachęt i pełnej empatii wspierającej pomocy dla nauki chodzenia u malutkiego dziecka pojawia się ciosanie niektórych kontrowersyjnych cech i działań. Już nie ma "spróbuj jeszcze raz", "złap się, żeby się nie przewrócić" "spróbuj, wierzę w Ciebie". Rozpoczyna się socjalizacja odwagi, czyli sianie sprzecznych informacji w głowie dziecka. "No nie bój się wystąpić w przedstawieniu" i jednocześnie "uspokój się, bądź cicho, jak ty wyglądasz, nie ubieraj takiej krótkiej spódniczki". Długo by mnożyć przykłady, ale bez lekcji odwagi - albo, u szczęściarzy - w zupełnym braku lekcji z tłumienia odwagi - nie zostaniemy sobą, sobą, czyli tą różnicą pomiędzy szablonem a nami, między normą, a naszą jedną milionową niepowtarzalnego.

      Więc tak, odwaga to cecha charakteru. Strasznie morduję się, próbując ją odzyskać, bo wiem, że ją miałam.

      Usuń

Prześlij komentarz