Taniec

Anubis dancing by Joanna Karpowicz

To miał być rozpaczliwy tekst o przeszłości, tkwieniu, zacinaniu się deszczem przy goleniu, o zaniechaniu siebie.

Tutaj u nas było miejscami naprawdę smutno, wewnętrzna Łajka ponownie zdechła, nie zostaliśmy lekarzem.

Widziałam wyraźnie, leżały przy mnie pokotem te wszystkie przyczyny i skutki, jak ubłocony owczarek kaukaski. Gdziekolwiek bym nie szła, uniemożliwiały i były powodem, dla którego powinnam odwołać spotkanie.

Z czymś tam. Z radością. Z samą sobą.

Aż tu nagle przyszły cztery kobiety i powiedziały mi do słuchu, a mam bardzo słaby i trzeba mi dużo razy powtarzać.

Jedna powiedziała mi, a jakbyś tak przestała.

Druga kazała usiąść i powiedziała, że mogę przestać, ponieważ zbadała i sprawdziła, moja historia mieści się w ramach i normie.

Trzecia zaczęła nalegać, żebym przestała robić stare i zaczęła nowe.

A czwarta zadzwoniła dziś w południe i powiedziała, że możemy zacząć, ale się wystraszyłam i odłożyłam słuchawkę.

Ale malutkimi kroczkami zaczęłam dziś sama. Żyć teraz, w przyszłość, a nie do tyłu, bo wtedy zawsze się spóźniam.

Ale to wszystko może nie miałoby takiej mocy, gdyby nie marzenia i druga z czterech kobiet.

Dzięki niej, w czwartek po 18:00 widziałam na własne oczy dorosłą kobietę naturalnej wielkości, która zaczęła marzyć. Przecierałam oczy ze zdumienia i powolutku udzielała mi się jej radość i swoboda. Rozmawiałyśmy o jej marzeniu, marzyła głośno, jak się spełnia, większe, aniżeli w jej tu i teraz będzie to kiedykolwiek możliwe. Pozwoliła sobie na opowieść, której w dorosłym świecie niemal nie słychać. Odkąd dobrze znamy swoje miejsce, własne możliwości, oraz co komu wypada, a co nie. I odkąd znamy życie. I ludzi. Człowieku. Opowiadała tak, jak opowiadają tylko dzieci, kiedy zostaną kosmonautką, słynną piosenkarką i pilotem. Opowiadała najpierw o tym co będzie, ale potem zmieniła również to, co było. Opowiadała siebie ze spełnionego marzenia, z historii o tym, jak udało się pokonać, wypracować, osiągnąć. Zaczęła od drobnego zalążka, coraz śmielej odpowiadając na moje pytania, a odpowiedzi przychodziły z samego środka tej niemożliwej opowieści.

Jaka to była gigantyczna ulga.
Zaznać zmiany.
Poczuć tę radość. Szczęście, że udało się wszystko i całe.
Jaki szczęśliwy śmiech i duma.
Schodziła z tamtej opowieści strasznie ucieszona, z rumieńcem na twarzy, swobodnie kalibrując marzenie do realnych rozmiarów, wybierając z niego pięknym, pewnym gestem jedną bardzo konkretną, drobną cząstkę, przekonana już, jakiego wycinka marzenia naprawdę bardzo mocno pragnie i umie przygotować się do jego spełnienia.

Wspaniała, pełna rozmachu, totalna wizja spełnionego już wiele lat wstecz marzenia miała ze swoją małą, zrealniałą wersją bardzo ważną część wspólną. A mała zrealniała wersja była, co ważne, dużo skromniejsza niż cel wstępnie założony w marzeniu.

Wspólną częścią był nagle odkryty rodzaj działania, identyczny bez względu na skalę. I mniejsza, czym to konkretnie się okazało, to już nie nasza historia. Miało szczególną moc: bez względu na skalę niosło satysfakcję, spełnienie, wielką radość.

Kobieta, z którą rozmawiałam, odkryła nagle, że właśnie tego chce. Tego małego konkretnie.
Z za dużego marzenia, którego świat kazałby się jej wstydzić, z wyśnionej, wymarzonej wersji samej siebie, z inaczej przeżytej przeszłości wyłuskała sedno. Prawdopodobnie łatwo powtarzalne źródło autentycznej radości.

I przecież nie wydarzyło się nic spektakularnego. Wiedzieliśmy, że marzenia są ważne. Tylko po prostu przestaliśmy marzyć o ich spełnieniu, zastępując je wyznaczaniem celu i żmudnym dążeniem do punktu B, cokolwiek dalej.

Tymczasem ten cudowny zabieg - zdrada fabularna, rzucenie prawdy historycznej dla jednej nocy z niemożliwą wersją wydarzeń, kapitalna kolizja faktów i mocy opowieści, spisek wyobraźni, dają coś, czego nie zapewni żadne pracowite dążenie do celu.

Dają nieporównywalną z niczym ulgę, radość z pokonania tego, co niepokonywalne, czyli nieznanej przyszłości i niekorygowalnej przeszłości, oraz dumę ze zwycięstwa, dumę z samych siebie, zatykających chorągiewkę na szczycie.

Skorzystał z tego z nieprawdopodobnym rozmachem Quentin Tarantino, w "Bękartach wojny" dając wytchnienie i ulgę przestrzelonej wojną pamięci kulturowej. Na dwie godziny seansu zmienił jej wspomnienia. Biletowane katharsis. Tak mogłoby być, gdyby, jeśliby tylko pojawiła się jakaś złota piramida sprzyjających okoliczności. Jaka ekwilibrystyczna ulga innej historii i jednoczesny błysk świadomości, ile dźwigamy, całą tę morderczą różnicę pomiędzy podręcznikami a nowym scenariuszem. Błysk zrozumienia, że tyle pokoleń później jesteśmy wypadkową tamtych wydarzeń, wysiedleńcami z marzeń, z żałobną wstążeczką w planie gospodarczym.

A przecież tak okropnie brakuje nam wielkich zwycięstw. Radości. Dumy. W trakcie opowiadania naszej historii zmienionej pod wpływem marzenia, w czasie rozwijania, rozkwitania marzenia rosną motyle, których skrzydłem zmieniamy bieg rzeczy, ukierunkowując go tak, aby ponownie poczuć tę samą radość, dążymy do niej, pamiętamy ją dobrze, chociaż się jeszcze nie stała. Dziecinna fikcja nierealnych marzeń jest pracowitą antycypacją wielkich satysfakcji. Przygotowuje nas na to, żeby zmiana w ogóle mogła się dokonać. Śmieje się przyszłą radością. Przymierza za dużą przyszłość i patrząc w lustro, mówi: jak wspaniale!

Zapomniałam, na śmierć zapomniałam, że tak się to robi.
I że jest jak miłość, tylko że do siebie.

Tak się sobie spodobać w marzeniu o tym, jak marzenie się spełnia.
Bez uczucia radości żadne z nas nie zrobi tego, co chciałoby zrobić.
Żadne z nas nie odkryje, ile spełnionego marzenia będzie akurat, bo nie przymierzyło całego.

Marzymy zatem, szanowni państwo, raz i dwa.

Opuszczam niniejszym kopalniane pokłady lęku, twarde, węglowe, z licznie odciśniętymi z profilu Żwirkami i Muchomorkami, dzisiaj nie będzie urobku paleontologa, rzucam kilof, stanę na najwyższej warstwie na palcach i znowu pomarzę o lataniu.

Pamiętam to uczucie radości zimą, kiedy rodzice oblewali wodą okryte grubymi warstwami śniegu i liści wielkie kopce buraków na polu. Zamarzająca woda lakierowała kopce, pole było błyszczące i gładkie. Ubrana w spłowiałą czerwoną kurtkę zakładałam na ręce wycięte z tektury skrzydła, wspinałam się na kopiec i szeroko rozkładając ramiona zaczynałam biec w dół. Ułamki sekund leciałam w moich małych dziecięcych skokach, uderzając skrzydłami o kurtkę, i zdyszana od biegu, śmiałam się głośno z radości.

I biegłam dalej.
Nie chciałam być pilotem.
Chciałam być ptakiem i metodycznie nad tym pracowałam.
Uczyłam się łaskoczącej w brzuchu radości z próbowania, skoków i własnej pracy nad kształtem wycinanym z tektury.

Gdzie jest moja nowa przyszłość, którędy teraz idzie się do mnie, skacząc po górach?
Tańczę tam sobie w czerwonej sukience.
Przyda się choćby jeden ruch skrzydeł dziennie, dla kurażu.

Blog inwentaryzujący wiek klęski definitywnie mi się skończył. Część retrospektywna zamknięta. Koraliki przyczyn i skutków nanizane w połowie, złamania zrośnięte na tyle, że da się iść, zawsze się dało. Idę w okolice jutra, spędzać czas z dziećmi, idę spędzać czas z sobą. A dzisiaj sobie pomarzę o tym, jak się sobie samej udałam nad podziw. Uda mi się dzisiaj wszystko, czego tak się boję.

A Wy? Opowiecie siebie? Kim bylibyście, gdyby spełniło się całe marzenie? Gdyby teraz i wtedy, wszystko, bez żadnych ograniczeń, po prostu było możliwe?

Bo ja
byłabym wielka.






Komentarze

  1. O wielka, skrzydlata! Ty latasz!

    Mam wrażenie, że marzenia mi się spełniają....okrężną drogą ale jednak.
    Że możliwe jest wszystko, o ile sobie na to pozwolę. Ja.
    I to o czym marzę, nie zawsze jest tym czego chcę.
    Nie zawsze jednak chcę się do tego chcenia przyznać.
    Jak Twoja druga rozmówczyni chciałabym dojść do swojego sedna.
    Choć to sedno może jest tworem zmiennym, płynnym, zależnym?

    p.s.
    Nurtuje mnie, czy po zastanowieniu do czwartej oddzwoniłaś :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielkam, indeed, a skrzydło mnie dzisiaj niesie hen!
      Marzeń naspełnianych u Ciebie niech będzie jak najwięcej.
      Sedno dzisiejsze, bo z pewnością jest płynne, z całą mocą bym potropiła - wiesz jakie to było niesamowite, usłyszeć, jak ktoś coś nagle odkrywa w tej bezgranicznej radości?
      Ja też tropię teraz, a co.

      ps. Dziś wyszłam z piątą :-) I machałam bosą nogą w trawie :-)

      Usuń
    2. Tropię. Choć często brakuje mi w tym dialogu. Lustrom czasem brakuje oddechu.

      p.s. Chciałabym być szóstą... ;)

      Usuń
    3. To koniecznie powinien być dialog, poproszę dwustronny z dostawą do domu, może być dom dowolny!
      Lustra nie wyrabiają, istotnie, choćby te od Ciebie i Kaczki, pilnie noszone w torebce, do puszczania zajączków, puchatych oczywiście.

      p.s. Jesteś najpierwsza! A szósta jak tylko będę mogła Cię ugościć w jakimś gdziekolwieku. Wstanę również i pójdę nabyć bilet do Ciebie.

      Usuń
    4. ooooo... nastawiam wode na napoje!

      Usuń
    5. Hmmm a co by szanowne Towarzystwo Przyjaciół Bebeluszków i Kaczek powiedziało na mojej nadciągnięcie z córkami w okolice i z hotelem w ramach nagadania się?
      Jak się tylko zdekamyczkuję?

      Usuń
  2. Jesteś wielka :)
    Cudownie jest Ci w tym towarzyszyć. Wielka wdzięczność!

    A ja?
    Żyję tak ja chcę :) cały czas mam poczucie bycia "na własnej drodze". No dobra, jeszcze chce się nauczyć dobrze tańczyć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I vice versa :-)! Ja bardzo wiele się od Ciebie uczę i napatrzam na techniki dobrego życia z samą sobą.

      Fajne i spójne to Twoje bycie "na własnej drodze", do tego rodzaju bycia dążę.
      I jak miło zobaczyć na koniec marzenie, ekstra!

      Usuń
  3. Jesteś wielka. Większa o te wszystkie trudy i boleści, nad którymi rozpaczasz. Może byłabyś mdła i nijaka bez nich?
    Jesteś najprawdziwsza i najlepsza z wszystkich siebie. Chciałabyś być kimś innym?
    Nie wiem, czy ten Anubis pojawił się przypadkowo, w ogóle najpierw myślałam, że to wilk z Czerwonego Kapturka i jak to pięknie by było tak zatańczyć z własnymi lękami i pokusami. Już może nie bądz Anubisem dla swojej przeszłości, serca rodziców już zważone, a teraz trzeba by zobaczyć jak siebie taką a nie inną, włożyć w życie. jak się w nim zanurzyć do utraty tchu.
    I nie mierzyć, nie ważyć.
    Rozmawiałam niedawno z koleżanką z liceum i spytałam ją czy pamięta moje nastoletnie marzenia. Kim ja chciałam być. A ona mi powiedziała, że bardzo dobrze pamięta te moje dziwactwa - chciałam być nikim. Bez planów i dążeń.
    Wygląda na to, że mi się spełniło :):);)
    Ściskam Cię gorąco!

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiesz, wydaje mi się, że jesteśmy niewiarygodnie wyćwiczeni w komplikowaniu prostych rozwiązań.
    Tak często nie pozwalamy sobie na to by wstać i iść tą wymarzoną ścieżka, jedyną którą tak naprawdę chcemy iść.Od razu roztaczamy mało optymistyczne krajobrazy, które z całą pewnością wyłonią się po drodze. Przewidujemy bolesne lawiny konsekwencji, które na nas spadną jako kara za zbyt śmiałe kroki w stronę własnych pragnień i możliwości. Boimy się posądzenia o egoizm. O tak, nieładnie jest myśleć o sobie, dążyć do spełnienia. Mówić o tym głośno. Należałoby raczej założyć na siebie pokutny worek i stanąć w rzędzie męczenników utyskujących na swój smutny los.

    To my sami stoimy sobie na drodze.
    Nie pozwalamy, by nasze dziś poskładało się z tego jutra, o którym ciągle śnimy. Czekamy na spektakularny przewrót. Na czyjeś pozwolenie. Na okoliczności, które wreszcie zaczną sprzyjać.
    A dzieci nie czekają. Działają, nim zdążą pomyśleć. Nie zastanawiają się, czy coś im z tego wyjdzie. Wiedzą chyba, że aby się o tym przekonać, muszą podjąć ryzyko. I robią to, co właśnie sprawia im przyjemność. Tu i teraz. Dziś. Bez komplikowania prostych dróg.

    I tego właśnie się uczę.
    Kreska za kreską.

    A Ty Moja Droga robisz siedmiomilowe kroki na drodze do siebie samej.
    Do swoich skrzydeł.

    Uściski wielkie!
    Tańcz:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Odpowiedzi
    1. Gdyby nie ten uśmieszek na końcu, to bym się okropnie przeraziła!
      Trzymaj się, nie daj się!

      Usuń
    2. Bolało trzy dni. Szukali dziś i szukali, aż znaleźli kamień w nerce. Bardzo lubiłam zbierać kamienie. Takiego istotnie jeszcze nie miałam. Trochę ratunku i co dalej,ale szczęściem tylko kamień.

      Usuń
    3. Od 19-tego roku życia cierpiałam (to najwłaściwsze słowo) na kamicę nerkową ....:(
      Wiem o czym mówisz.

      Usuń

Prześlij komentarz