25 mg


De Berg by Stephanie Hoppen


Różnicę mogłabym opomiarować na wiele sposobów, ale dla czystości opisu przyjmijmy, że wynosi ona 25 mg.

O tyle hormonu tarczycowego więcej musiałam bowiem zacząć dawać swojemu Hashimoto, żeby zdjęto mi akcyzę na élan vital, wezbrała literatura z kulturą, a silnik wreszcie odpalił.

I jak często w moim życiu bywa, korekta dawki leku była możliwa wyłącznie w drodze wymuszenia na endokrynologu. Wraz z załączoną prośbą o niebagatelizowanie tego co mówię, bo odczekałam już dwa lata na zbagatelizowanej diagnozie i nic nie drgnęło w rajtuzach.

Eksperyment znienacka się powiódł.

Zmiany dotknęły tylu obszarów, że nie sposób wymienić ich wszystkich, bo to cała ja, świeżo odkopana. Najbardziej jednak ucieszyła mnie energia i radość. Obie stały się katalizatorem zmian o jeszcze większej skali. I gdyby nie ta drobna różnica 25 mg, być może nie byłoby mnie tutaj, dokąd znienacka pobiegłam. Czyli dalej.

Wygrzebuję się z przydługiego wysiadywania w miejscu. Mam uczucie ciągłego wyrastania z ziemi, codzienny przebiśnieg.

Jednocześnie w miarę możliwości zatrzymuję się na każdym tu i teraz. Powrót do tu i teraz zaczął się muzyką. Od czasu wykrycia celiakii, kiedy w pośpiechu i stresie musiałam codziennie przed wyjściem do przedszkola i pracy gotować bezglutenowe posiłki dla Mai, a zaciśnięte ze zdenerwowania szczęki z trudem wysykiwały kolejne nakazy, każdy poranek zaczynał się jeszcze gorzej niż kiedyś. Po miesiącach nerwowego odwożenia Mai i obiadu do przedszkola, zawsze spóźniona i tam, i do pracy, z migotaniem przedsionków i myślami gdzie indziej, zaczęłam zmuszać się do włączania muzyki w samochodzie.

To było pierwsze zatrzymane tu.

Na początku, w trwającym kwadrans teraz słuchałyśmy z Mają Marysi Peszek i darłyśmy się obie niemożliwie, że jezus maria nie ogarniam, a pan nie jest moim pasterzem, więc sorry polsko. W najświeższym teraz już za dwa tygodnie idziemy razem z Mają na jej koncert, a ja tymczasem codziennie robię to świadome zatrzymanie. Nie włączam muzyki po prostu. Włączam sobie/ nam w samochodzie teraz. Czasem napadają mnie korki i samochodowi goryle, ale wtedy ostatnim wysiłkiem podpinam iphone'a do starego samochodowego magnetofonu i klikam play, niemal równocześnie zaczynając śpiewać. I tak sobie drę się, łagodnie wzruszona, nie jadąc do, ani z. Doskonale przemieszczający się przez rzeczywistość batyskaf. Dzięki temu pierwszemu ćwiczeniu w samochodzie potrafię się coraz częściej zatrzymać i patrzeć.

W kilku ostatnich teraz patrzyłam na wiewiórki pod szkołą Majki i na jesień. Wiewiórka wyjątkowo dobrze zawiesza mi rzeczywistość, jest czystą radością i ruchem.

A dzisiaj patrzyłam na obiad. To znaczy - zobaczyłam go.
Stał przede mną.
Jadłam go.
Byłam w trakcie jedzenia obecna we własnym jedzeniu obiadu.
Co za zdumiewające uczucie powrotu po latach.
Niemożliwy powrót Łajki.
A myślałam, że zdechłam lata temu, gwiazdozbiory stąd.

Od wielu lat jedząc obiad, byłam już kawałek dalej.
Moja duma i chwała to sprawności logistyczne pozwalające równolegle zarządzać dziesięcioma wątkami naraz.

Od niedawna uczę się dostrzegać, że przez ciągłe planowanie, przenoszenie, podnoszenie, optymalizowanie trasy kuchnia - stół, zmywanie pobrudzonego na pniu, żeby potem nie było tak dużo do sprzątania, doskonalenie procesu prania i suszenia tak, aby schło błyskawicznie, globalne zarządzanie odnoszeniem na swoje miejsce, przez te wszystkie owinięte wokół zabieganego macierzyństwa i krzątactwa wyniesionego z domy czynności nadmiarowe, niemal całkowicie przeniosłam się do przyszłości, nie poruszając się prawie wcale w tu i teraz.

I tak się akurat przypadkowo złożyło, że przyłapawszy się na gorącym uczynku w trakcie pospiesznego jedzenia prawie obiadu w przelocie do kolejnego obowiązku, odkryłam, że w misce do ewentualnego celebrowania mam chińską zupkę.

I przysięgam, że nie wiedziałam i wciąż nie wiem, jak, jakim cudem do tej zupki w mojej misce doszło. I najwyższy czas sprawdzić, czego sobie przez te wszystkie lata dosypywałam za własnymi plecami. Bo nie było to chyba

nic

dla mnie.




Komentarze

  1. Poruszył mnie Twój tekst, wiesz? Znowu, choć ten chyba bardziej. Nie wiem ile i czego musiałabym dopołykać, żeby mój wewnętrzny hamulec ręczny zwolnił, nie wiem. Co jednak jeśli stałby się u mnie proces odwrotny - z optymalizacji i planowania krzątactwa nadmiarowego przeniosłaby się niemal wyłącznie do przyszłości, że jezus maria nie ogarniam, a pan nie jest moim pasterzem, więc sorry polsko i zaczęłabym dosypywać sobie za swoimi plecami zupkę chińską?
    To już lepiej grzybki w sosie na muchy w nosie:)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak dobrze, że masz ten hamulec.
      Lubię patrzeć na te wszystkie miejsca, gdzie się dzięki niemu zatrzymałaś.
      To też część tego, co zobaczyłam. Ile mi się wysypuję, jak biegnę.

      Serdecznie ściskam.

      Usuń
    2. Oj, ja jestem z tych, co to im wystarczy przeciąg z okna, żeby rowerkiem stacjonarnym zwiedzać wewnętrzną Polskę, jak to cudnie ujęłaś:) Przydałoby mi się więcej wiatru w skrzydłach, trochę brakuje mi do złotego środka po tej stronie.
      Zdrówka kostce, oczywiście nie rosołowej, hihi.
      I powodzenia na swoich warunkach!

      Usuń
  2. Jesteś jak ciepły okład na obolałe serce. Czytam i rozpływam się.
    Uwielbiam jak rośniesz! Znowu :)

    Oraz Fanfary za zloty strzał!

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam Cię! I basta! Moje Hashi pozdrawia Twoje Hashi ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ojć, kolejny wspólny temat/problem? Po 4 latach od diagnozy flirtuję codziennie z rana albo z 100 albo 112 mikrogramami eutyroksu i popadam z jednej skrajności w drugą: albo mam wszystko w czterech literach albo od samego rana obróciłabym wszystko w perzynę .... mój pęd życiowy zawieruszył się 4 lata temu, ojć ojć ....

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz